graphic Forum Forum Gimnazjalnej Rady Uczniowskiej Strona Główna  


Opowiadanie Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
 Forum Forum Gimnazjalnej Rady Uczniowskiej Strona Główna -> Nasza twórczość  
Autor Wiadomość
 PostWysłany: 23:24, Czw 21 Gru 2006 

Neth
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zion

 
 
 

Opowiadanie

Napisałam jakiś czas temu , leżało i leżało . jak teraz na to patrzę do totalnie się nadaje do ponownego zredagowania , ale trochę czasu nie mam i nie wiem czy warto .




- Alarm !!!!, alarm wstawać chłopaki - darł się podoficer dyżurny 2 eskadry mat Kowalczyk, był przerażony, przed chwilą wyszedł przed budynek i to co ujrzał bardzo nim wstrząsnęło, choć prawdę mówiąc było to coś czego nie ujrzał. Mat Kowalczyk nie zobaczył w świetle poranka ani budynku stołówki ani placu apelowego, drogi, chodnika. Nic oprócz olbrzymich drzew tworzących dookoła coś na kształt puszczy , w miejscu gdzie jeszcze wczoraj wracając z kolacji Kowalczyk widział Jednostkę Wojskową 5527.
St. mat Kuśnierz rozbudzony, przecierając oczy podszedł do Kowalczyka, wokół krzątali się żołnierze niby wykonując czynności które były opisane w książce alarmów, prawdą jest jednak że nikt nie wiedział jakiego typu jest to alarm i każdy reagował tak jak chciał. Część jednak zwłaszcza młodych zebrała się koło magazynu broni , czekając na broń którą miał wydać podoficer,
- co się stało? -zapytał najstarszy stopniem Kuśnierz będąc nadal w pidżamie - i dlaczego jest tu tak ciemno?
-Krzysiu nic nie ma, las i nic nie ma - odpowiedział Kowalczyk wskazując ręką na drzwi za którymi to miał się znajdować to "nic"
-Czego nie ma , jaki las ? Dlaczego kurierzy nie wysłani po kadrę ? Dlaczego magazyn nie otwarty , źle się czujesz Grzegorz ? alarm jest czy nie ?
- To jest mój alarm, sam go wywołałem - Kowalczyk westchnął i wskazał ręką na drzwi wiodące na dwór - wyjdź na dwór, no wyjdź zobacz bo ja.....
Nie dokończył jednak Kuśnierz otworzył drzwi na hol i wyszedł przed budynek, wrócił po chwili i być może bardziej wstrząśnięty niż podoficer. On widział więcej, stał przez chwilę bez słowa, jakby zachłystując się rześkim porannym powietrzem. Tam gdzie stał ich budynek pozostała tylko ich część mieszkalna reszta budynku koszar znikła , trzy piętra nad nimi poszły do diabła.
- Proszę o ciszę - powiedział będąc nadal na bezdechu - stulić gęby ! - krzyknął a głos mu drgał, na eskadrze zapanowała w miarę wyraźna cisza pozwalając Kuśnierzowi podzielić się z resztą tym odkryciem.
- Panowie sprawa jest poważna nie mamy naszej jednostki znikła, nasz budynek jest wśród lasu i brakuje mu góry i muszę wam powiedzieć, że nie wiem co robić - tu spojrzał na chłopców z eskadry jakby szukał rady lub brał oddech przed następną przemową
- może był jakiś atak, a nas nie obudzili - dało się słyszeć z tłumu.
- taa, zaatakowali nas szybko rosnącymi sadzonkami  powiedział mat Lulek wyglądając przez okno - Krzysiu ! wyślij drużynę niech zbada i zabezpieczy teren, a reszta niech się ubierze do końca i zróbcie zbiórkę na świetlicy - rozejrzał się wokół siebie jakby kogoś szukał - może Kaźmierz poprowadzi patrol.
- A jeżeli to atak chemiczny lub radioaktywny - w głosie Kaźmierza czuć było niepokój.
- Nie ma znaczenia czy zdechniemy zaraz czy za godzinę i tak tego nie sprawdzimy bo nie mamy czym, .. no rozejść się.
Wszyscy rozbiegli się potrącając się w mroku, nikt tak naprawdę nie wierzył w to co usłyszał.
- I co dalej Lulek zapytał Kuśnierz - co zrobimy ? Nie mamy jedzenia, światła, ciepłej wody .
- Nie martw się ciepłej wody nie mieliśmy od dawna, a wielu z nas i w domach jej nie ma  poklepał kolegę po plecach i poszedł się przebrać.

- Prędzej do cholery ubierać się wojsko - wrzeszczał mat Kaźmierz, popędzając swoją drużynę, jego żołnierze czy to wspaniale wyszkoleni czy też ciekawi nieznanego byli praktycznie gotowi .
- Kto ubrany biegiem pod magazyn broni - w izbie panował hałas i mat Kaźmierz podekscytowany swoją misją darł się ile miał sił w płucach , był silnym młodym mężczyzną który bardzo dobrze czuł się w armii, jego marzeniem było po wojsku służyć w policji, i tu też by się sprawdził był po prostu służbistą uwielbiającym gdy ktoś starszy stopniem wydawał mu rozkazy, a gdy to robił w sposób wulgarny był zadowolony podwójnie gdyż tak w/g niego powinno wyglądać wojsko.
- Do zbiórki eskadry na świetlicy czas 10 minut - krzyczał mat Kowalczyk i w jego głosie słychać było podniecenie całą tą niecodzienną sytuacją. On również jak Kaźmierz był chętnym do podjęcia pracy w wojsku lub policji ale z innego powodu, mimo średniego wykształcenia i matury nie można go było nazwać inteligentem, na eskadrze najczęściej mówiono o nim "Beton" co nie miało świadczyć o jego błyskotliwości, humorze i spostrzegawczości i innych przymiotach które czasami mają ludzie inteligentni. Tak też mat Kowalczyk jako człowiek pozbawiony przyszłości w cywilu mógł znaleźć świetlaną przyszłość jako bosmanmat w wojsku i na to liczył.
- Czy wszyscy już wzięli broń ? - Kaźmierz spojrzał na swych ludzi którzy gdyby nie absencja chorobowa mata Lulka, nie byli by jego wojskiem. Mat Lulek będąc zaczytany w ostatnią stronę "Przekroju " miał czołowe spotkanie z samolotem na lotnisku , znaleziony chwilę wcześniej kawałek prasy skutecznie go zasłonił , tak że nie zobaczył sunącego cicho samolotu w wyniku czego miał wiele szczęścia , że przeżył. Obrażenia były jednak na tyle duże, że miał zostać zwolniony do cywila , ale czas płynął a o nim zapomniano, i tak to już trwało czwarty miesiąc.
- Robert , czy mamy załadować broń - zapytał młody Karnowski
- Dla Ciebie to ja jestem od dziś mat Kaźmierz - wykrzyczał , biednemu Karnowskiemu , zwracając w sposób wyraźny uwagę, że czas poufałości to się już skończył - W lewo zwrot, przed blokiem w dwuszeregu zbiórka , biegieeem !
Żołnierze wyskoczyli z budynku, ustawiając jak zwykle gdy szli na posiłki na chodniku z tym , że teraz chodnika nie było a że wybiegli dość szybko siłą rozpędu wpadli w krzewy które bardzo gęsto zarastały miejsce ich zbiórek.
- Pierwszy szereg krok do przodu i w tył zwrot - krzyknął Kaźmierz gdy jego ludzie ustawili się znajdując wolne miejsca między krzakami. - Broń do przeglądu - sprawdzał każdego "kałasza" przechodząc między dwoma szeregami żołnierzy - Oba szeregi w tył zwrot - kolejne komendy którymi się popisywał gdyż był dobrym materiałem na żołnierza, pozwoliły mu sprawdzić jak żołnierze ładują magazynki i czy wiedzą jak broń odbezpieczyć gdyby się zdarzyła po temu potrzeba.
Tymczasem pozostała część 2 eskadry zgromadziła się na świetlicy, gwar i rozgardiasz przerwał st.mat Kuśnierz jako najstarszy stopniem.
- Cisza  ryknął na sali zrobiło się błyskawicznie cicho - do czasu, aż nie przybędzie Kaźmierz z meldunkiem nie potrafię Wam powiedzieć nic sensownego, szczerze przyznaję, że później również nie będziemy wiedzieć co się wydarzyło. Prawda jest taka - tu odsapnął aby wywołać ciekawość i aby uciszyć Tetzlafa który rozmawiał z Gustawem - brakuje dwóch pięter naszych koszar brakuje chodnika nie widać komina kotłowni więc i jej zapewne nie ma , nie ma łączności. Za oknem natomiast jest las i to bardzo stary nie potrafię Wam tego wytłumaczyć.
- Pozwolisz Krzysiu, że może ja spróbuję - odezwał się Lulek -
Lulek wstał , przeciągle spoglądając po kolegach.
- Słuchajcie przypuszczam, że ma to coś wspólnego z "eksperymentem filadelfijskim" przynajmniej jeżeli chodzi o zasadę działania - cisza jaka trwała pokazała jednak, że nikt nie wiedział o co chodzi - Amerykanie jakiś czas temu poddali działaniom pola magnetycznego czy elektromagnetycznego niszczyciel w porcie w Filadelfii, i ten niszczyciel zniknął a następnie znalazł się daleko od miejsca w którym zniknął. Szczegółów nie pamiętam ale to jedyne co mi przyszło do głowy, przypuszczam , że znajdujemy się w jakiejś puszczy mam nadzieję ,że w Polsce i że mam blisko do domu. - w tym momencie sala ryknęła śmiechem i dały się słyszeć głosy, tych co znali jakieś duże lasy koło swego domu .
- Chyba jesteśmy w Puszczy Piskiej
-- Co Ty to Puszcza Świętokrzyska to ja będę miał blisko domu - wesoły nastrój udzielił się wszystkim Gustaw zaczął podszczypywać Dorotę tzn. st. mar. Chłopka który z racji swego głosu oraz maniery przypisywanej zazwyczaj kobietom nosił taką ksywkę, a st. mar. Bojdoł wierny kibic Ruchu Chorzów krzyczał - Niebiescy , niebiescy ! - na co Piotrek Piątek odpowiedział - a widziałeś jak Lechia grała z Juwentusem.
- Do czasu, aż nie dowiemy się co się stało - próbował przekrzyczeć żołnierzy Lulek - do cholery, czy wreszcie stulicie gęby - na sali zapanowała cisza - tak więc do czasu , aż nie dowiemy się więcej i nie nawiążemy kontaktu z dowództwem bawimy się w wojsko.
- Ale my cały czas się bawimy w wojsko - powiedział stojący obok Lulka , jego najlepszy przyjaciel mat Maciak .
- Tym razem Maciuś będziemy bawić się zgodnie z regulaminami , mam nadzieję panowie, że rozumiecie o co chodzi.
- To mam teraz do Krzysia mówić "macie" - zapytał st. mar. Mazurek , eskadrowy siłacz ,
- To znaczy Mazurek , wróć marynarzu Mazurek - powiedział Kuśnierz, że nie "macie" a "mat" i to znaczy że będziemy musieli zaostrzyć dyscyplinę, mam nadzieję że rozumiecie, że jest to dla naszego dobra. Czy są jakieś pytania propozycje ?
- Ja mam pytanie - powiedział wstając z taboretu Tutka - czy będzie dziś śniadanie ?
St. mar. Tutka znany był z tego, że potrafił magazynować żywność pod materacem w swoim łóżku, przynosiło to różne efekty. Przeważnie puszki rdzewiały a chleb pleśniał.
Mat Lulek olśniony nagłą myślą pochylił się do siedzącego w pierwszym rzędzie st. mar. Szczypki i powiedział mu parę słów na ucho, Szczypka który był zaufanym młodym - dziadka Lulka zerwał się z łóżka i wybiegł z sali.
- Proponuję aby całe żarcie które każdy z nas trzyma w swoich szafkach trafiło w jedno miejsce.
Szczypka wrócił po chwili na jego olbrzymich plecach siedział mały Tutka, który musiał niepostrzeżenie opuścić salę.
- Złodziej, to moje oddawaj to moje, ty złodzieju jeden - darł się w niebogłosy Tutka, w rękach Szczypki znajdowało się kilka konserw rybnych i dwie - trzy pajdy chleba.
- Tutka [cenzura] baczność - wrzasnął Lulek - poleciałeś schować swoje żarcie w inne miejsce ? Jesteśmy eskadrą mamy się wspierać sam byś to zeżarł ?
- A może chciał nam to przynieść ?- zapytał Dorota
- wierzysz w to co mówisz ? Czy nie znasz tego pasibrzucha ? - odpowiedział pytaniem mat Zych - ciągle kurna każę dyżurnemu sprzątać jego łóżko bo pleśnieje od tego żarcia, a co Ty Szczypka tam robiłeś ?
- Ja go wysłałem - odpowiedział Lulek - aby zabezpieczył największy magazyn żarcia na eskadrze.
- To złodziejstwo ! Ja to zbierałem, przynosiłem z kuchni .
- Dość - wtrącił się Kuśnierz - dzięki twej pazerności mamy spore zapasy, dziękuję w imieniu służby.
Słowa te wywołały ogólną wesołość, co niektórzy podchodzili do Tutki i klepali go po plecach z serdeczności, ten odtrącał te gesty mrucząc coś pod nosem.
Sielankę przerwało wejście mata Każmierza, za którym wpychała się cała jego drużyna. Sala zamilkła .
- Krzysiu - zaczął Kaźmierz - tylko las, doszliśmy nawet do strumyka co płynął koło trepowskiego osiedla i tam też nic nie ma, a i strumyk jest większy jakby wylał. Skarpa jest porośnięta krzakami.
- Twoja teoria się sprawdza Lulek - powiedział Zych - jesteśmy w innym miejscu ,
- Albo w innym czasie
- w innym czasie ?
- no w innej rzeczywistości w świecie równoległym, przyszłości lub przeszłości, ale w tym samym miejscu.
- Gubię się - rzekł Kuśnierz - dowódcy drużyn proszę za mną do sal, będziemy szukać żarcia .
Pojedynczo wpuszczani marynarze wydawali na rzecz eskadry swoje skarby żywnościowe, nie było tego dużo , cebula, czasem puszka rybna w większości był to chleb. Tymczasem w sali dowódców kluczy, zebrali się na naradę dowódcy drużyn. Mat Jurek Maciak - gitarzysta , cichy, pobożny ( miał brata księdza ) sierota dowódca drużyny radio, mat Mietek Zych - wesoły, miły chłopak z biednej rodziny, dowódca drużyny eksploatacji, mat Darek Chłopek czyli Dorota jak to dziewczyna czasowo oddelegowany do kartografii pochodził z drużyny osprzętu, mat Lulek - z klucza uzbrojenia - powypadkowy, mat Kaźmierz - jedyny w tym towarzystwie mat z młodszego rocznika ( Bojdoł i Glinka do niczego się nie nadawali) dowódca drużyny uzbrojenia, mat Dąbrowski - amant filmowy, ciągle pisał do gazet ( rubryka "Poznajmy się") dowódca drużyny osprzęt, mat Kowalczyk człowiek klucza radio  i jak określał go Tomek Glinka  największy beton na eskadrze, oraz wywodzący się z klucza eksploatacji st. mat Kuśnierz - sportowiec i porządny człowiek.
Kuśnierz usiadł na krześle w sali dowódców plutonów, poczekał, aż pozostali zajmą miejsca,
- Muszę powiedzieć panowie - zaczął - że znaleźliśmy się w trudnej sytuacji, mnie to przerasta, zanim zbiorę myśli powinienem coś zjeść. Tak więc proponuję aby zająć się żarciem, na pewno już Smulnik z Liskiem podzielili znaleźne, na porcje, może Grzesiek - tu zwrócił się do Kowalczyka - zająłbyś się wydaniem śniadania ? .
Kowalczyk wstał od stołu, nie miał ochoty opuszczać zebrania, które w sposób znaczący mogło zmienić stan posiadania na eskadrze, ale miał być przyszłym żołnierzem zawodowym, a od takich wymagano posłuszeństwa.
- Mam nadzieję , że nad ważnymi sprawami będziemy głosować wspólnie ,
- ależ oczywiście, nie pominiemy Cię, tylko Ty przy tym śniadaniu nie zapomnij o nas .
Kiedy tylko drzwi za Kowalczykiem zamknęły się , Kuśnierz wstał od stołu przeszedł parę kroków i powiedział patrząc na drzewa za oknem.
- Nie wiem co mamy dalej robić wysłaliśmy zwiad, rozstawiliśmy ubezpieczenie, zjemy zaraz śniadanie i co dalej ? Jakoś teraz czuję, że te belki są dla mnie za ciężkie .
Mat Lulek zaciągając się papierosem którego dym niebieską mgiełką otoczył jego głowę powiedział
- Powinniśmy zreorganizować drużyny, tak aby miały równą ilość żołnierzy , wysłać póki dzień dwa mocne patrole na zwiady, nie tylko do strumyka, dobrze żeby poszły jego brzegami w dwie strony, będzie to dobry drogowskaz, aby nie pobłądzili w drodze powrotnej.
- A czego mają szukać jedzenia, czy ludzi ? - Chłopek, mówiąc to gładził się po głowie poprawiając ręką uczesanie,
- Jednego i drugiego, choć bardziej liczę na szybki kontakt z ludźmi, to nam da możliwość dowiedzenia się gdzie jesteśmy.
- To najpierw tworzymy te nowe drużyny, czy idziemy w starych ? - Dorota nie przestawał czesać swych włosów
- najpierw drużyny - wtrącił Kuśnierz - o ilu drużynach myślałeś Lulek ? - Trzech ?
- Raczej czterech, z tym , że czwarta drużyna będzie sztabowa słabsza, zastanówmy się nad dowódcami drużyn.
- Są jakieś propozycje? Słucham.
- Ja myślę - powiedział mat Kaźmierz - że może Ty jako dowódca wyznaczysz dowódców drużyn.
- Jak chcecie - Kuśnierz zamyślił się spojrzał po twarzach marynarzy, nie chciał ich urazić wyborem, miał cztery miejsca, a siedmiu kandydatów - niech będzie tak mat Kowalczyk pierwsza drużyna, mat Kaźmierz druga drużyna, mat Dąbrowski trzecia, i mat Zych czwarta.
No, a reszta w sztabie, przy mnie. Moim zastępcą będzie mat Lulek, mat Chłopek zastępca do spraw... - i tu zamyślił się Kuśnierz gdyż konceptu mu nie starczyło
- może kwatermistrz - podpowiedział Lulek - żarcie, spanie i je...
- Głupol - żachnął się Chłopek
- Nie dlaczego, to dobry patent , niech tak będzie, Chłopek do spraw kwatermistrzostwa,
- a ja co będę robił - zapytał Maciak
- niech będzie adiutantem sztabu.
- A co robi adiutant ? - zapytał Lulka, Kuśnierz
- Adiutant jest łącznikiem między dowódcą, a drużynami .
- To goniec nie adiutant - zripostował Zych
- Bzdury mój misiu, adiutant dodatkowo pracuje w sztabie nad kolejnymi posunięciami armii - włączył się do rozmowy Dąbrowski
- no właśnie, coś takiego to ja mogę robić.
- Niech tak będzie mianuję więc pana, adiutantem eskadry - wypowiedziawszy te słowa Kuśnierz podał rękę Maciakowi .
Do sali wszedł Kowalczyk zobaczył jak Kuśnierz gratuluje Jurkowi
- Coś straciłem? - zapytał
- Maciuś został adiutantem eskadry - odpowiedział Dąbrowski
- Adiutantem, a dla mnie co ? - zapytał pełen złych przeczuć
- Dla Ciebie dowództwo pierwszej szturmowej - z uśmiechem i kpiną w głosie rzekł Lulek
- Co za szturmowa ? - Kowalczyk nadal nie wyzbył się podejrzeń , rozglądał się po innych szukając pomocy, lecz widział tylko rozweselone twarze kolegów, i już był pewny że kpią z niego.
Kuśnierz który zauważył te rozterki pośpieszył z wyjaśnieniem
- jesteś dowódcą pierwszej drużyny i niech się nazywa "szturmową"
- A to wspaniale, a kto jest w mojej drużynie ?
- O no tego to jeszcze nie wiemy, ale jakoś zaradzimy podczas śniadania, czy już gotowe?
- Tak zaraz przyniosą - w tym momencie drzwi się uchyliły i do sali wszedł Smulnik z talerzem, na którym były cztery kromki chleba posmarowane dość grubo pastą z sardynek w pomidorach.
- O jedzonko ale dlaczego tylko cztery kanapki nas jest ośmiu - powiedział Lulek
- Dlatego, że te kanapki trzeba przekroić na pół - wyrzekłszy te słowa Kowalczyk wyjął nóż z niezbędnika i pokroił nim chleb.
- Przy śniadaniu nie zdążymy pogadać, gdyż już zjadłem śniadanie - wykrztusił przez pełne usta Lulek - proponuję uhhehh pogadać po śniadaniu.
- Jest jakieś picie ? - zapytał Chłopek
- Ach tak oczywiście, Smulnik herbata raaazzz !!
- Grzesiu nie raz a osiem razy - poprawił Kowalczyka - Kuśnierz - panowie czekając na herbatę może ustalimy podział na te drużyny.
Mat Maciak poprawił się na krześle zaciągnął się papierosem i powiedział:
- Mamy czterdziestu dwóch ludzi odliczając Kuśnierza, Lulka , Chłopka i Maciaka zostaje nam trzydziestu ośmiu
- Błyskotliwy , nieprawdaż - wtrącił Lulek
Maciuś spojrzał na kolegę, jak zwykle nie był pewny czy mówi poważnie czy kpi.
Dość szybko ustalili podział wojska na drużyny. Na patrol, z nurtem i pod prąd rzeczki szykowały się pierwsza i druga drużyna. Pobrano broń z magazynu i plecaki.
- Czy mógłbym pójść z pierwszą drużyną ? zapytał Lulek
- To forma kontroli Kowalczyka ?  zapytał Kuśnierz , który nigdy Grześka nie darzył estymą.
- Nie raczej chęć spaceru.
- Idź oczywiście , i uważaj na tego betona
Żołnierze wyznaczeni do odpowiednich drużyn ustawili się koło swych dowódców.
- no to w imię boga ruszajcie.
Chłopcy znikali jeden po drugim w odrzwiach koszar .
- A co z moją drużyną ? - spytał stojący z boku Dąbrowski
- Ty Paweł kiedy wyjdą na zwiad, wystawisz warty w oknach i na dachu, co dwie godziny zmiana, czterech ludzi na zmianie no i tak dalej dasz sobie radę .
Dąbrowski amant filmowy, regulamin warty miał w małym paluszku, jako , że podpadał ciągle szefowi to, o ile to było możliwe ten zawsze wstawiał go na wartę. Paweł uśmiechnął się, ta robota mu najbardziej odpowiadała, nie należał do gorliwców, ani do ciekawskich, zawsze chciał przesłużyć to wojsko, bez bólu i jak najszybciej. A bycie dowódcą warty dawała tak upragniony spokój.

Obie drużyny wysłane na patrol szły w szyku luźnym, rozmawiali w ciszy, Lulek szedł uśmiechnięty podśpiewując sobie pod nosem, jak zwykle coś przed chwilą skomponowanego - nie miał słuchu, i wcale nie lepiej było z librettem.
Las był inny, nie był to taki las, do jakiego się chodzi na grzyby, bardzo ciężko przedzierali się do przodu, takie drzewa spotyka się w miejscach gdzie zwierz króluje. Brakowało ścieżki, chociaż zdarzały się polanki porośnięte z rzadka krzakami. Karabiny przewieszone przez plecy, aby ułatwić im przesuwanie się wśród tego gąszczu tak naprawdę, co chwila im to utrudniały, zaczepiając o gałęzie i wplątując się w listowie. Teren nie był płaski, było w nim wiele wykrotów i zwalonych drzew. Piękny lipcowy dzień to idealny czas na spacer po lesie, jednak to nie był ten las. Spoceni marynarze przywołali rzesze komarów czy też muszek, które spragnione jak i Oni posiłku, czekały na chwilę przerwy w tym marszu, aby móc spaść im na odsłonięte twarze i karki. Jak na razie omiatające ich, raz po raz gałęzie nie pozwalały zbliżyć się tym krwiopijcom, skutecznie chłoszcząc zbliżające się zagony robactwa jak i samych marynarzy.
Kiedy zbliżyli się do rzeczki las skarlał, zaczęły znikać również co większe krzaki, tylko gdzieniegdzie nad brzegami porastały olchy i skarlałe wierzby. Rzeczka jaką zapamiętali ze swej rzeczywistości była w tym miejscu mała doszli tam gdzie niby kiedyś była kładka, prawdziwy most drogowy był stąd około pięćset metrów na południe obok chatki, gdzie chłop miał "metę" i gdzie od lat marynarze z "drugiej " eskadry się zaopatrywali. Kładka prowadziła na osiedle wojskowe, które dzięki stacjonującym w jednostce marynarzom było ładne i zadbane, posiadające własny basen i kino. Był to leśny garnizon, w którym życie toczyło się od wypłaty do wypłaty w Klubie garnizonowym, obficie zaopatrzonym w alkohol. Najbliższa większa miejscowość znajdowała się w odległości dwudziestu pięciu kilometrów. Co powodowało, że marynarze chcący wyjść na przepustkę stałą ( która obowiązywała tylko na terenie własnego garnizonu) mogli jedynie wyjść na grzyby, lub do wsi czy kościoła.
Rzeczka teraz była zupełnie inna rozlana z podmokłym przeciwległym brzegiem, słychać było, że w tych chaszczach egzystuje sporo ptactwa. Kiedy już wszyscy stali nad rzeczką i starali się ją sobie przypomnieć z ostatniej wyprawy do kina. Mat Lulek wyciągnął papierosa zmiął pustą paczkę i odrzucił od siebie.
- Kowalczyk pójdzie z nurtem, a Ty Kaźmierz w przeciwną stronę, ja pójdę z Grzesiem.
Kowalczyk trochę przerażony tą dzikością okolicy, nawet nie zaprotestował, kiwnął tylko z lekka głową informując, że przyjął to do wiadomości.
- Kiedy skończą palić - powiedział Lulek wskazując brodą na marynarzy odganiających się od komarów - wyruszamy, teraz kilka "bcu" ,
Kowalczyk się skrzywił a Kaźmierz uśmiechnął, "bcu" znaczyło "bardzo cenne uwagi" tym zwrotem raczyli ich zawsze dowódcy plutonów, w czasie odpraw.
- Broń ma być zabezpieczona , sprawdźcie to raz jeszcze, zwracać uwagę na tych którzy przy niej majsterkują, pamiętajcie, że oprócz jakiegoś kontaktu szukamy jedzenia, gdybyście trafili na jakieś pole ziemniaków, marchew czy też chłopa to pakować do plecaków.
- Chłopa też ? - zapytał rozweselony Kowalczyk
- Nie no chłopa to nie , co tam jeszcze .. a zegarki - tu Lulek spojrzał na swój czasomierz który wygrał w pokera od Gustawa - jest jedenasta piętnaście..
- szesnaście - poprawił go Kowalczyk
- no tak mniej więcej piętnaście, dwie godziny idziemy w swych kierunkach a po dwóch godzinach wracamy spotykamy się tu w tym miejscu, czy to jest jasne ?
- Tak dwie godziny marszu to jakieś osiem kilometrów - stwierdził Kaźmierz
- W normalnych warunkach jeżeli nie natrafimy na jakąś drogę czy ścieżkę przejdziemy mniej - dodał Kowalczyk.
- Nad wodą mogą być ścieżki które wydeptują wędkarze , może być łatwiej - przypomniał Lulek, spojrzał na gawędzących obok marynarzy, którzy wyraźnie już odpoczęli. - czas ruszać, Grzegorz zbierz ludzi .
Kowalczyk wstał z trawy, poprawił beret na głowie i krzyknął
- "pierwsza" baczność w szeregu zbiórka.
Jak echo odezwał się Kaźmierz zrywając swych ludzi.
- Broń do przeglądu , pamiętajcie aby niepotrzebnie nie bawić się bronią, idziemy w szeregu nie oddalać się, za cztery godziny mamy tu być z powrotem - instruował swych ludzi Kaźmierz
- Słyszeliście co Kaźmierz powiedział ? Biały przestań bawić się bronią !
- Parę dni - odpowiedział st.mar. Biały, który z racji służby mógł tak się odezwać jeszcze wczoraj.
Kowalczyk był zaskoczony takim pewnym przejawem buntu, ale szybko się opanował na tyle, że wrzasnął na Białego robiąc się przy tym czerwony na twarzy.
- [cenzura], Biały mówiłem, że teraz to jest wojsko, i choć jesteś z mojej "fali" to jak nie będziesz wykonywał rozkazów to Cię [cenzura] tu do tego drzewa przywiążę na noc.
- No Kazik - wtrącił się dopiero teraz stojący z boku Lulek, zapomnij o "fali" przynajmniej na razie i pamiętaj i Ty możesz wskoczyć na szmatę.
Kazimierz Biały rozejrzał się po pozostałych żołnierzach w drużynie wzruszył ramionami i zablokował karabin, mruknął przy tym , tak , że wszyscy go słyszeli.
- Parę dni.
I znów szli gęsiego w rozpalonym słońcem dniu, czasami gdy woda była zbyt rozlana lub teren podmokły oddalali się od rzeczki aby potem szukać tego drogowskazu, cały czas szli przez zwarty ciemny las nie widać było pola ni zagrody, raz tylko Błyskal krzyknął że słyszy szczekanie psa ale choć nasłuchiwali chwilę szczekanie owo nie powtórzyło się. Po godzinie byli zmęczeni upałem i kluczeniem wśród kęp krzaków, omijaniem "wysepek" podmokłych łąk i dość szybkim tempem które narzucił Kowalczyk. I on był zmęczony, ale że zawsze miał się za twardziela któremu nic nie jest straszne, postanowił nie zatrzymywać się, aż do półmetka, po pewnym jednak czasie miał nadzieję, że może ktoś go poprosi o chwilę odpoczynku aby pędzące ze zmęczenia serce uspokoić. Las wydawał się wymarły, nie natrafili na żadna ścieżkę, którą czy to zwierzyna czy wędkarze schodzili nad wodę. Gdyby nie ptaki, które śpiewały w koronach drzew, czy też okrzyki kaczek znad rzeczki słyszane czasem gdy się do niej zbliżali mogło by się wydawać że to nie puszcza olbrzymia a lasek sąsiadujący z osiedlem mieszkaniowym.
- Grzesiek stój - zakrzyknięto z tyłu, no wreszcie pomyślał Kowalczyk. Podniósł rękę do góry
- Kolumna stój - powiedział z wolna odwracając się twarzą do reszty drużyny.
- Może jakaś przerwa z pięć minut chociaż - powiedział Bojdoł i z trudem splunął na ziemię, jego plwocina, zawisła mu na ustach z trudem oderwała się, lądując w trawie. Kowalczyk patrzył chwilę na sukces teorii przyciągania, którą raz jeszcze potwierdziło życie.
- Dobra pięć minut przerwy można palić.
Marynarze powyciągali z plecaków manierki racząc się wodą nabraną z rzeczki, smakowała wybornie, nikt z nich nie myślał jaką klasę czystości ma ta woda. Czas przeznaczony na odpoczynek szybko się jednak skończył, maszerowali dalej pot ciekł im po plecach porozpinane mora i podwinięte rękawy niewiele pomagały, dzień robił się coraz bardziej duszny i upalny. Kiedy po półgodzinie znów ktoś prosił o odpoczynek Kowalczyk nie wyraził zgody. Maszerowali tak dwie godziny w czasie których nic się nie stało zasługującego na wspomnienie.
Kiedy usiedli na odpoczynek przed drogą powrotną, głodni i zmęczeni, st.mar. Glinka nie mający lotnego umysłu, przysiadł się bliżej do Lulka, obaj byli z klucza uzbrojenia i nawet się lubili albo po prostu nie było między nimi nigdy zatargów.
- Sikałem - powiedział Glinka
- To zdrowe - odpowiedział Lulek ssąc kawałek trawy w ustach. Konspiracyjny szept Glinki zaciekawił go jednak, spojrzał na niego z uwagą i z pewnym rozbawieniem.
- Sikałem do rzeczki...
- A to nieładnie Tomku,
- I patrzę płynie szczur w wodzie, a potem zanurkował a zaraz potem pojawił się drugi , są duże my mamy karabiny rrrraaaattttaaa i mamy obiad.
Lulek przez chwilę nie dopuszczał myśli zapolowania na jakieś zwierzę ale rzeczywiście, żadnych ziemniaków w okolicy nie było. A głód był coraz większy.
- Grzegorz co myślisz o zapolowaniu na zwierzynę ?
Ucichły rozmowy i wszyscy spojrzeli na Lulka .
- Do czego chcesz strzelać ? Do ptaszków ? - zapytał go Kowalczyk z kpiną w głosie.
- Myślałem raczej o piżmakach, Glinka widział je tutaj w rzeczce.
Kowalczyk jakby chwilę myślał, pokazując tym samym wszystkim dobitnie do kogo należą decyzje na tej wyprawie.
Ale aby nie wypłoszyć zwierza niech idzie Jekiełek , dobrze strzela to powinien trafić bestię.
- Ja nie jem szczura - odezwał się Bojdoł,
- a ja jem - powiedział Glinka
- ktoś to zje trzeba polować - rzekł ktoś z drużyny
- kto to z tego bagna wyłowi ? - zapytał Jekiełek
- ja wskoczę - stwierdził Aksamit najmniejszy żołnierz na eskadrze - umiem pływać, i mam ochotę bo tak dziś gorąco.
- Dobra Aksamit będziesz robił za psa myśliwskiego - rzekł klepiąc zucha po głowie Biały
Jekiełek odbezpieczył broń spojrzał na Lulka i spytał.
- Przełączyć na serię czy pojedynczy?
Kowalczyk złapał się za głowę
- Idiota z bronią. Czy to aby jest bezpieczne?
Nikt mu nie udzielił odpowiedzi,
Kiedy Jekiełek był gotowy poszedł w stronę rzeczki, zatrzymał się na chwilę i cicho zagwizdał
- Aksamit do nogi.
Jacek Aksamit posłusznie podreptał za nim. Pozostali usiedli na trawie wzajemnie się uciszając jakąś chwilę trwało, aż dał się słyszeć strzał .
- Trafił ?- zapytał ktoś z marynarzy
- E tam trafił - odpowiedział Bojdoł - gdyby tu był Kuśnierz to by na pewno trafił,
Zaraz potem usłyszeli plusk i wrzask Jekiełka zerwali się z nóg i pobiegli nad brzeg stał tam uradowany Jekiełek a z wody wyłaził Aksamit trzymając w ręku bobra.
- Do cholery, bobry są pod ochroną - zaklął Lulek - Glinka czy Ty potrafisz rozpoznać bobra ?
Glinka przepchnął się do przodu chwilę patrzył na bobra, zrobił zdziwioną minę.
- A bobry są niejadalne ?
- Ależ jadalne - wtrącił Błyskal - widziałem na "Krzyżakach" je tam jedli
- Wydaje mi się - włączył się do rozmowy mat Kowalczyk- że mieliśmy upolować więcej tej zwierzyny ?
- No tak tylko ten baran tym strzałem ją wypłoszył - z wyrzutem w głosie stwierdził Glinka
- Raczej tym wrzaskiem - dodał ktoś z tyłu.
- Aksamit ubierz się - rozkazał Kowalczyk - wracamy.
Powrotna droga wydała im się dłuższa i bardziej uciążliwa. O ile przez pierwsze dwie godziny podziwiali okolicę, wypatrując z nadzieją dymu z komina, czy też innych oznak ludzkiej obecności, tak teraz zniechęceni, zmęczeni i głodni wracali, aby przekazać swym kolegom na eskadrze, że nic nie widzieli i że szybki kontakt z własną jednostką jest na razie niemożliwy.
Tempo marszu wyraźnie spadło, Kowalczyk nawet nie poganiał ich do szybszego, przeważnie milczeli rozgryzając własną porażkę. Wtem dał się słyszeć strzał, potem drugi "pierwsza" się zatrzymała .
- Słyszałeś ? - zapytał Kowalczyk
- Tak - cicho odpowiedział Lulek - może polują ?
- Może , albo jakiś wypadek ?
- Nie daj boże aby jakiś kretyn się postrzelił nie mamy nawet sanitariusza.
- Przyśpieszymy kroku , panowie robimy rząd .
I znów ruszyli, ciekawość przez pewien czas niosła ich tak, że nie czuli zmęczenia, po pewnym jednak czasie dało o sobie znać z powrotem, tłumiąc chęć odkrycia zagadki. Kowalczyk co chwila zrywał się do szybszego marszu lecz po kilkunastu metrach i jego dopadało zmęczenie.
- Brak kondychy, tego nie przewidzieliśmy - wysapał Lulek
- Bo męczy mnie takie łażenie w krzakach - odsapał Kowalczyk - dziś niedziela, co mieli grać w kinie ?
- Nie wiem to było tak dawno, za górami za lasami daleko stąd żyli sobie żołnierze co się zgubili, błąkali się błąkali....
- Lulek - wtrącił się do jego monologu Bojdoł - a jak my się do Afryki przenieśliśmy i zaatakują nas małpoludy ?
- Sam jesteś małpolud mój Bojdołku - czy w Afryce są takie drzewa ?
- Nie mam pojęcia nie byłem tam, jo jest ze Śląska. U nos nie ma takich drzew.
Glinka idący za Bojdołem zaczął się śmiać
- Ty z drzew to znasz tylko kominy.
- Zamknij się Glina bo Ci tak gęba przefasonuję....
- Dość - warknął Kowalczyk - zachowajcie siły na końcówkę etapu,
Marynarze ucichli, Bojdoł odwrócił się do Glinki, i pokazał mu kierując swą pięść ku swojej brodzie gdzie Tomek Glinka dostanie. Glinka dużo większy i silniejszy od Bojdoła szeroko się uśmiechał. Glinka i Bojdoł należeli do ludzi nie robiących nikomu krzywdy, niegroźni, dużo gadający dwaj mali - duzi chłopcy, lubiący szum wokół siebie i zamieszanie. Niepoważne zagrania ich obu spowodowały właśnie to, że dowódcą drużyny został młodszy służbą Kaźmierz. Ku zadowoleniu całego klucza uzbrojenia.
Kiedy doszli na wyjściową polankę nie było na niej drużyny Kaźmierza, zwalili się na trawę wyciągając papierosy oraz manierki, słychać było ich ciche rozmowy przetykane śpiewem ptaków i innymi odgłosami które wydaje las we wczesne popołudnie.
- Lubię las i ciszę, męczy mnie miasto - powiedział Lulek zmrużywszy oczy, wyciągnął się na trawie zsuwając beret na oczy.
- To chyba sobie długo tu odpoczniesz - kładąc się obok powiedział Biały, - aż zatęsknisz za jakimś miłym domkiem bez WC na skraju lotniska międzynarodowego.
- EE nigdy, wieś to moje przeznaczenie.
- Gustaw słyszysz - krzyknął Biały do Białczyka - wynajmij swoją hacjendę Lulkowi.
Gustaw alias Białczyk noszący taki pseudonim dzięki swemu podobieństwu do rysunkowego Gustawa, bohatera węgierskich kreskówek, nie będąc pewnym intencji Białego i Lulka i nie pojmując o co im chodzi wolał się obruszyć, machnął więc ręką i odwrócił się plecami od Kazika Białego.
Hacjenda Białczyka była znana w jednostce jedynie z opowiadań, kiedyś, gdy Gustaw nie wrócił z przepustki, pojechał po niego chorąży Bykowski wraz z Kuśnierzem, poszukiwali we wsi zamieszkiwanego przez Białczyka domu z dużym ogrodem. Jednak pod tym adresem nie znaleziono poszukiwanego, mieszkał za to obok w rozwalającej się szopie, bez wody, światła, był głupim biedakiem z kompleksami. W wojsku gdzie go nie znano miał jedyną okazję, aby pokolorować swoje całe życie, życie bez matki z ojcem pijakiem bez zbytków, ciepłej wody z ubikacją na dworze.
- Panie mat chyba idą - odezwał się Aksamit który mył akurat ręce w rzeczce, rzeczywiście dało się słyszeć trzask gałęzi i głosy. Po chwili nie było wątpliwości, że to ludzie Kaźmierza, kiedy wchodzili na polanę, prawie każdy z drużyny Kowalczyka szukał wzrokiem tego, którego to postrzelono w wyniku tych zagadkowych strzałów.
- Wszyscy jesteście - zapytał przyglądając się nadal wchodzącym marynarzom Lulek
- Nie - dwóch brakuje.
- Jak to brakuje, czy to coś poważnego ?
- Pilnują krowy - powiedział Kaźmierz , a widząc , że Kowalczyk i Lulek nic nie rozumieją - podpowiedział - ubiliśmy dziką krowę. Ja strzelałem , dwa razy oba celne.
- Bo z dziesięciu kroków - wtrącił się Mazurek
- I co Wy z tą krową? - zapytał z pewną zazdrością Lulek
- Oprawiają ją, chodźmy szybko po jakieś plandeki i brezenty, trzeba to przytransportować na eskadrę.
- Chyba dwóch ludzi to za mało, żeby się z tym szybko sprawić?- zastanawiał się na głos Kowalczyk i odwróciwszy się do reszty zapytał - Czy jest ktoś kto oprawiał już zwierza ?
- Ja biłem świniaka - odpowiedział Gustaw - dwa razy
- To Ty pójdziesz im pomóc czy jest ktoś jeszcze ?
Biały mrużąc oczy rzekł :
- Ja biłem konia wiele razy
Stwierdzenie to wywołało wesołość w drużynach.
Kowalczyk spojrzał się na Kazika,
- O, to też masz wprawę pójdziesz i Ty , Kaźmierz jeden z Twoich niech idzie i ich zaprowadzi.
Ruszyli rzeźnicy w jednym kierunku, a reszta w stronę koszar.

Przed koszarami nie było krzaków teren był wykarczowany, słychać było uderzenia siekier po drugiej stronie budynku, stosy gałęzi przygotowane były do gigantycznego ogniska. Kręcący się po terenie żołnierze przystanęli na chwilę przyglądając się wracającym ze zwiadu.
- Znaleźliście coś? - krzyknął któryś
- Macie coś do żarcia, ziemniaki może, bo zaraz będzie ognisko - zapytał podchodząc bliżej Przybył.
- Och, Problem, ziemniaki zapomnij człowieku, mamy mięso, dużo mięsa.
- Co Ty Glinka gadasz, słonia złapaliście  Andrzej Przybył zwany Problemem po tych słowach złapał za rękę Tomka i trzymał, aby ten mu coś jeszcze opowiedział, wokół nich zebrało się paru marynarzy z "trzeciej" ciekawych jak udała się misja.
Tomek Glinka usiadł na ziemi wzrokiem poprosił o papierosa, a gdy go poczęstowano rozpoczął opowiadać.

- Świetnie, że jesteście - Kuśnierz uśmiechnął się na widok wchodzących na eskadrę, wstał z kolan otrzepał je i podał stojącemu obok marynarzowi Tutce młotek.
- A co Ty Krzysiu tworzysz ? - zapytał podchodząc do niego Lulek
- A płotek robię, jest sporo wyciętych drzewek jak znalazł na płot, tak powoli ogrodzimy cały teren. Musimy ściąć też te wielkie drzewa zasłaniają światło w oknach. Ale powiedzcie mi co na świecie?.
- Niestety tylko las, nie wiemy nadal gdzie jesteśmy, upolowaliśmy krowę i bobra,
- Krowę ? To chyba muszą być gdzieś jej właściciele .
- To dzika krowa, nie łaciata, ale siwa - wtrącił się do rozmowy podchodząc do nich Kaźmierz.
- Siwa ? czy ktoś widział kiedyś siwą krowę ?  zapytał z niedowierzaniem Kuśnierz
- Ja jej nie widziałem to drużyna Kaźmierza ją trafiła. Trzeba Krzysiu wysłać ludzi z różnymi nosidełkami po mięso z niej, tam już ją oprawiają - w głosie Kowalczyka słychać było zmęczenie, na jego twarzy znać było liczne zadrapania, a pot wyrzeźbił brudne bruzdy.
Kuśnierz spojrzał na niego i na pozostałych .
- Zawołam Telesińskiego niech otworzy "kapciorę" znajdźcie coś odpowiedniego.
- Dyżurny do mnie - zakrzyknął a kiedy zjawił się przed nim dyżurny wydał mu odpowiednie polecenia, postanowili pójść całą eskadrą po mięso. Sprowadzenie zwłok zajęło im około dwóch godzin, przygotowane duże ilości drewna pozwoliły piec mięso do późnych godzin nocnych, brakowało im chleba, chrzanu i piwa. Mazurek z Tetzlafem postanowili, że uwędzą część mięsa, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdzili, że nigdy tego nie robili i nie wiedzą jak. Kuśnierz ulokował się z Maciakiem i Lulkiem na dachu koszar w dole płonęły ogniska wysyłając tabuny ognistych jeźdźców w kosmos, noc była pogodna i gwiaździsta. Popijali herbatę trzymając w rękach kawały mięsa nabite na widelce.
- Herbata się skończy, być może jutro, amunicji mamy 12 000 sztuk to do kałaszy, a do pistoletów 800 sztuk oraz .... - tu przerwał Maciak swój wywód pakując sobie w usta kawał mięsa,
- wiem Maciuś, ale za dzień dwa znajdziemy kontakt, na pewno już nas szukają, tak duże ogniska mogą zostać wypatrzone przez satelity czytałem gdzieś o tym,
- Satelity - wtrącił Lulek - mogą niemalże sprawdzić, co jest napisane na Twoim kubku Krzysiu, ale czy zwróciliście uwagę, że nie widać dziś było żadnego samolotu pogoda jak drut Słupsk powinien latać.
- I jeszcze dwie skrzynki po dwanaście granatów i sześćdziesiąt bagnetów .... - i znów kawał mięsa zakneblował Maciaka, że przerwał swój wywód
- Może nas przeniosło wraz z budynkiem gdzieś w inny rejon Polski i tu nie ma Słupska,
- A Ty Krzysiu widziałeś tą dziką krowę co ją Kaźmierz ustrzelił, ona była siwa i miała rogi jak te bydło z Malajów czy z Indonezji, chyba że z cyrku uciekła.
- Słyszałeś o strusiach, które w Polsce hodują dla mięsa i całkiem zgrabnie im to idzie, mój wuj ma dwa ptaki, nawet zimę przetrzymują. Może i tu hodują coś egzotycznego ?
Maciak skończył jeść, beknął głośno i wesoło.
- Oby nie hodowali tygrysów - wyraził swe obawy
- Jeżeli krowa uciekła z jakiejś hodowli to musi być tu niedaleko, ale będą jaja jak nas odnajdą i w telewizji pokażą. - tu Lulek zmienił głos przystawił sobie widelec z mięsem jako mikrofon do ust - dzień dobry państwu właśnie dowiedzieliśmy się z wiarygodnych źródeł o eksperymencie jaki odbył się w jednostce koło Lęborka ble ble ble ,
- tak wesoło nie będzie każą nam zapomnieć o tym co się wydarzyło i powiedzą ściśle tajne, no nie Krzysiu?
- No nie wiem, oby nas tylko odnaleźli przed zimą - i Krzysiek Kuśnierz roześmiał się ze swego dowcipu. - jutro stawiamy latrynę, bo po takim żarciu będziemy mieli obsrany cały teren.
- Dobrze by było mieć wodę gdzieś bliżej, a że to nie jest możliwe patrząc na technikę jaką dysponujemy to musimy zrobić przecinkę do rzeczki co usprawni nasze poruszanie się do niej.
- Dobrze Lulek zajmiesz się tym z rana z drużyną Kaźmierza, Maciuś a Ty nie masz ochoty jutro wybrać się na zwiady na cały dzień z nurtem rzeki, tym razem na wycieczkę by poszła "trzecia"
- O czym gadacie ? - zapytał podchodząc do nich Dąbrowski
- O dobrze, że jesteś Paweł jutro pójdziesz z rana na zwiad z prądem rzeki powrót po osiągnięciu kontaktu.
- Żartujesz, a jak nikogo nie znajdziemy to do morza dojdziemy.
- Nawet nie czujesz jak rymujesz - z uśmiechem powiedział Lulek
- Chciałbym abyś kogoś odnalazł teraz mamy prowiant, będziesz mniej skrępowany brakiem żarcia, może osiągniesz sukces , da Bóg ...
- O właśnie - wtrącił się Lulek - Bóg, ten nam jest potrzebny. Jutro "pierwsza" modli się do południa, a "druga" po południu, może nawiążą kontakt
Maciak z lekka zirytowany machnął w ciemnościach ręką
- przestał byś bajdurzyć, Boga do tego nie mieszaj.
- A czemu to nie mieszać On miesza się w nasze życie.
- Dość tych głupot - Kuśnierz przekrzyczał Lulka - może kiedyś w wolnej chwili sobie na ten temat podyskutujecie.
- To teraz nie ma wolnej chwili? - z niedowierzaniem zapytał Maciak
- Jest wolna chwila, a ja mam Was dość, idę spać. Dobranoc wojsko.
- Dobranoc panie generale - rozniósł się po okolicy wielogłos upitych chwilą.

DRUGI DZIEŃ

Skoro świt marynarze z "trzeciej" wyruszyli na rozpoznanie, dodatkowo wzięli z sobą pieczone mięso, saperki i pałatki. Istniała możliwość, że wrócą dnia następnego. Część pozostali wycinali krzaki tworząc lepsze przejście do rzeczki, która teraz oprócz pewnego charakteru drogowskazu, czy też szlaku turystycznego stała się ich jedynym źródłem wody pitnej. Grupa marynarzy pod dowództwem mata Zycha wycinała dalej krzewy i drzewka wokół koszar. Płotek, który zbijał Kuśnierz posłużył do budowy latryny, którą złośliwie wykopali w miejscu, w którym stał budynek sztabu. Natomiast Lulek wraz z Kuśnierzem i Tutką wybrali się na spacer w miejsce gdzie dnia poprzedniego ćwiartowali dziką krowę. Tutka jako przewodnik szybko znalazł właściwe miejsce. Sp0odziewali się zobaczyć znaczną ilość trzewi zwierzęcia, ale tak się nie stało, leżała tylko głowa krowy strasząc wydłubanymi oczami.
- Zauważyłeś Lulek, ilu tu musi być padlinożerców? Błyskawicznie oczyścili to miejsce,
- Pewnie byli głodni tak jak my, ja bym bardziej przyjrzał się tej krowie, a raczej jej głowie, zwróć uwagę - tu Lulek pochylił się dziobiąc rogi patykiem - jakie ona ma wielkie rogi, żadna krowa w Polsce nie ma ich tak szeroko rozstawionych, nie widać też żadnej tabliczki wybitej na uszach, no wiesz takiego numerka, a to, o czym gadaliśmy wczoraj nie bardzo mi odpowiada,
- Sam również tak twierdziłeś, że to może z cyrku
- Tylko krowa nie zmienia poglądów, z wyjątkiem krów, które już padły. - Lulek wstał i odrzucił patyk za siebie - chodźmy dalej w las, oddalimy się od rzeczki, ale to i tak niedaleko od koszar.
- Nie bardzo rozumiem co chcesz mi pokazać ?
- Ja też nie wiem, co Ci chcę pokazać, ja szukam. Czy Ty wiesz, kiedy zginął ostatni tur w Polsce i prawdopodobnie na świecie?
- To był tur? - Kuśnierz wskazał ręką na polankę owładniętą na powrót przez muchy - dobre sobie odkryliśmy gada kopalnego .
- Ostatnia sztuka padła pod koniec szesnastego wieku w Puszczy Jaktorowskiej . Jeżeli to był tur to albo znajdujemy się w maksimum XVI wieku..
- Tak, tak bzdury i tyle, skąd wiesz, że to tur i skąd wiesz jak on wyglądał?
- Widziałem rysunek, prawdopodobny
- Prawdopodobny, no właśnie jak my byśmy trafili na tura, kiedy nikt od stuleci go nie znalazł, no jak?
- A jak myśmy się znaleźli w tej sytuacji? Gdzie są jeszcze dwa piętra naszych koszar ? Gdzie "trzecia " i czwarta" eskadra które tam były, ja nie co dzień widzę takie znikanie, a kapelusz do tego musiałby być olbrzymi ,
- No, ale& - Kuśnierz spuścił trochę z tonu - nie chce mi się wierzyć, że przypadkowo spotkaliśmy tego zwierza, przecież masa ludzi chodzi do lasu, na grzyby, musieliby kiedyś na niego się natknąć.
- A jak my przenieśliśmy się w czasie?
Krzysiek uśmiechnął się, a Tutka głośno roześmiał.
- W takim razie spotkam dziadka - powiedział Tutka
- Chyba prapra i tak dalej - cicho wyrzekł Lulek.
Po przejściu kolejnych stu metrów natknęli się na małe zagłębienie wypełnione wodą, dookoła tego bajorka widać było ślady racic pozostawionych przez bydło.
- Widzisz Krzysiu było tego więcej, tu są ślady, o małe kopytka!
- To nie małe kopytka, ale ślady dzika i to całkiem spore - z kpiną w głosie powiedział Kuśnierz,
- Może i dzik, ale jest tu znacznie więcej kopyt krów - Lulek nachylił się, aby dokładniej przyjrzeć się śladom pozostawionym przez zwierzynę - A te ślady są różne ten jest większy, a ten obok , no spójrz Krzysiu ..
- Chcesz mi powiedzieć że jest tu stado turów ?
- jest wyraźnie mniejszy, nie patrzysz ?
- bo do niczego to prowadzi, chodźmy do koszar robi się późno, czas na obiad.
Poszli za Kuśnierzem, Lulek próbował przekonać Krzysia do swej teorii, lecz ten cały czas powtarzał, że to niemożliwe, nie potrafił uwierzyć. Tak perswadując swoje racje doszli do koszar, słońce prażyło niemiłosiernie, część marynarzy opalała się leżąc na wykarczowanym terenie, część pochowała się w chłód koszar, a pozostali udali się do rzeczki, aby się wykapać.
Opodal tliło się ognisko, nad którym podgrzewano resztki mięsa na obiad. Kuśnierz podszedł do opalającego się Doroty.
- Czy to nie Twoja wachta dzisiaj ?
- Moja - odpowiedział Chłopek przekręcając się z brzucha na plecy - ale widzisz wszystko zrobione, już nawet chyba można jeść, usiadł podpierając się ręką i krzyknął w stronę pełniących rolę kucharzy Kalicha i Kota
- Wojsko ! obiad już gotowy ?!
- Jeszcze z pięć minut - odkrzyknął Kot
- Widzisz jak wzorowo sobie radzą, czy nie powinniśmy pomyśleć o jedzeniu na jutro, a może nawet na wieczór, Kuśnierz słabo kiwnął głową
- Chyba pójdę na polowanie. Kto idzie ze mną?
- Co to imieniny u cioci - żachnął się Lulek - weź Krzysiu wyznacz, a nie pytaj kto pójdzie,
Kuśnierz zmęczony spacerem w słońcu nie miał ochoty nigdzie iść, ale zdawał sobie sprawę, że tak jak on, to nikt nie strzela, Maciak już wczoraj stwierdził, że amunicji to tak naprawdę mają mało i należy bardzo ostrożnie obchodzić się z jej wydawaniem.
- Dobrze Lulek. Ja idę w krzaki, a Ty wytypuj mi czterech na polowanie, wyruszymy po obiedzie.
- Rozkaz wodzu - Lulek wyprostował się na baczność i zasalutował regulaminowo.
Kiedy piątka myśliwych wniknęła w las, Lulek zawołał dowódców drużyn, praca nad latryną dobiegła końca, lecz wokół budynku nadal było dużo nieporządku, postanowili zbudować drewniany wał oparty na istniejących wiekowych drzewach, ilość gwoździ które mieli w kapciorze pozwalała sądzić, że ich wystarczy. Część marynarzy nadal przebijała ścieżkę w stronę rzeczki, a Kaźmierz wraz kilkoma swoimi ludźmi budował pułapkę na tura. Pułapka ta czyli dół wykopany w ziemi i przykryta gałęziami miała złapać żywą krowę, aby jak to wytłumaczył mat Lulek mieli żywe mięso. Cel jego posunięcia był zapewne inny, chciał udowodnić Kuśnierzowi, że tury istnieją, a co za tym idzie, że czas się cofnął. Marynarz Mazurek który wychował się na kieleckiej wsi, został specem od wnyków i wraz z Aksamitem opracowywał z dostępnych materiałów pułapki na małe ssaki. Słońce chyliło się już ku horyzontowi, rozpalili małe ognisko na dachu, aby wskazywało jak latarnia drogę zagubionym. Około dziewiątej zrobiło się ciemno, wszyscy byli zaniepokojeni brakiem myśliwych, nie słyszeli strzałów, a więc odeszli za daleko .
- Co Ty na to Maciuś co robimy? - zapytał Zych - przecież ciemno jest jak diabli.
- Raczej teraz ich nie będziemy szukać, sami się pogubimy, musimy poczekać do rana
Chłopek wpatrując się w płonące ognisko nad którym żołnierze opiekali resztki krowy, odezwał się nie odwracając głowy ,
- Też myślę że rano, kiedy tylko słońce wstanie , szkoda że nie mamy krótkofalówek.
- To wojsko polskie, cieszcie się, że mamy karabiny - wtargnął do rozmowy Glinka,
- Kto ma dzisiaj służbę ? - zapytał Maciak
Zych odrzucił resztki papierosa, przydeptując go butem
- To mój ostatni papieros, będę palił teraz liście dębu.
- Kto Ci da papier? Lulek kazał cały czysty papier zamknąć w sejfie , a służbę mam ja i moja drużyna - z dumą stwierdził mat Kowalczyk.
- Weźmy się do kolacji - Dorota ruchem ręki zaprosił kolegów do leżących na talerzach pieczeni.

DZIEŃ TRZECI

Noc dla wielu z nich bardzo się wlokła, dopiero kiedy pierwsze promienie słońca nieśmiało zaczęły ją rozpraszać , dwie drużyny wraz z Lulkiem i Chłopkiem uzbrojone w dwa kompasy wyruszyły na północ w poszukiwaniu zaginionych kolegów. W obozie został Zych z Maciakiem i "czwartą" drużyną. Mieli iść łowić w rzeczce co się da uryźć i nazbierać jagód, które dzień wcześniej Kuśnierz z Lulkiem wypatrzyli niedaleko obozu. W rzeczce znaleźli raki, na wędkę którą zostawił w kapciorze szef Kaptur złowili sporo drobiazgu, kleni, piskorzy i karasek, rozlewisko które było niedaleko poboru ich wody obfitowało również w ptaki. Próba znalezienia jaj okazała się niewypałem i skończyła się tylko kąpielą w zamulonym i śmierdzącym bagienku, jajka były już puste, a w gniazdach siedziały pisklęta.
Wyprawa jednak okazała się sukcesem, jedzenia starczyło na obiad, choć tylko dla tej jednej drużyny. Koło godziny trzeciej powrócił Kaźmierz ze swoją drużyną, nie natrafili na Kuśnierza, nic nie widzieli i nic nie słyszeli.
O godzinie dziewiętnastej do koszar dotarł Cherjan z Białym, byli zmęczeni i bardzo podnieceni.
- Panowie - krzyczał Cherjan - panowie, znaleźliśmy wioskę, pięć chat
- Sześć chat - poprawił go Biały
- No to sześć, są ludzie.
Lulek podszedł do Zdzisia Cherjana, objął go ramieniem
- Jak daleko Zdzisiu ?
- Cztery godziny na północny wschód
- A gdzie reszta ?  zapytał, któryś z tłoczących się wokół nich marynarzy
- Zostali - odpowiedział Biały, a widząc pytające spojrzenia, dodał - w wiosce zostali, weszliśmy tam, pod bronią ma się rozumieć, dookoła się rozglądaliśmy jak na akcji , no w filmach takiej akcji. Tamci pochowali się do tych swych chat, a paru to do lasu uciekło, ale żebyście widzieli jak to śmiesznie wyglądało. Zwiewali tak szybko.
Zniecierpliwionym ruchem ręki Lulek przerwał opowieść.
- Konkrety Biały
- No to dostaliśmy jeść i Grzesiek kazał nam Was zawiadomić, że Oni zostają tam do jutra.
- Po co ?
- No chyba chcą tam spać- Biały wzruszył ramionami
- Grzesiek powiedział, że rano znów wyruszy na poszukiwania i aby nie tracić czasu to chce tam spać - podpowiedział Cherjan
- Tak rozumiem, a powiedzcie jak wyglądają Ci ludzie ?
Biały uśmiechnął się, spojrzał na Zdzisia, potem po wszystkich zebranych dookoła i powiedział :
- To dzicy ludzie, w skórach chodzą i mają takie łapcie na nogach.
- jacy dzicy? - odezwało się parę głosów
- ciepło to i w kapciach - zakrzyknął jakiś wesołek
- W łapciach nie w kapciach.
- I nie mówią po naszemu, i w ogóle ciemnota.
Lulek spojrzał na Cherjana szukając potwierdzenia słów Kazika.
Cherjan pokiwał głową na znak, że to, co Biały mówi jest prawdą.
Mat Lulek skinieniem głowy odwołał Cherjana od grupy rozmawiających, odeszli kilka metrów dalej.
- jak to Zdzisiu wygląda?
- Tak jak mówił Biały, Ci ludzie mają gliniane naczynia, śpią w chatach z drewna, są brudni, nie mają nawet kibla, a ich włosy to po prostu kołtuny.
- A czy widziałeś u nich jakieś rzeczy które by wskazywały jaki jest rok ?
- Kalendarza u nich nie widziałem
- Nie o to mi chodzi, no może zegarek na ręku?
- Nie chyba nie.
- No a lampa naftowa? Puste butelki? No co tam jeszcze?
- Też chyba nie, nie mają krzeseł stołu, ale są świnie w zagrodzie.
- Świnie? - Lulek zastanowił się mrużąc oczy  świnie to chyba nic szczególnego?
- no chyba raczej nic.
- co tam jedliście Zdzisiek ?
- Mięso gotowane, kaszę, chyba gryczaną, ale tyle było łusek w niej, oni tego chyba nie oczyszczają i maliny.
Lulek ściągnął brwi, złapał więcej powietrza w usta, aż wydęły mu się policzki, być może była to oznaka myślenia, choć tak naprawdę, kto go tam wie.
- Eskadra - wrzasnął - zbiórka na świetlicy, natychmiast.
Marynarze podnieceni opowiadaniem Białego i jego sensacjami powoli, jakby trawiąc informacje, które usłyszeli udali się do koszar, gorączkowo rozmawiali nawet wtedy, gdy Lulek próbował ich uciszyć. Dopiero po chwili na sali zapanowała cisza.
- Znacie sytuację, chciałbym usłyszeć, co o tym sądzicie?
- to jaja jakieś - wrzasnął z końca Glinka
- wyrzutki społeczeństwa - podpowiedział Bojdoł, część sali roześmiała się,
- co masz na myśli - zapytał mat Lulek
- no hipisi jacyś, no wiecie komuna wolna miłość i takie tam
- wolna miłość - wrzasnął znów Glinka, czym wywołał ponownie rozbawienie na sali
- Cisza panowie - uciszał zebranych mat Zych, a kiedy względnie się uciszyło powiedział
- Miejmy nadzieję, że to hipisi, ale czy zauważyliście, że Oni nie mówią naszym językiem? O czym to świadczy? To o tym świadczy, że jesteśmy teraz w innym państwie, w jakim to dowiemy się później, lub świadczy to o tym, że jesteśmy w innym czasie i w tym samym miejscu tyle, że lat temu ileś.
- Zgadzam się z Tobą Mieciu - odezwał się Lulek - masz rację jesteśmy w tym samym miejscu, wszystko na to wskazuje, rzeczka jest tam gdzie była, wygląda tylko inaczej płynie w tym samym kierunku co płynęła,
- przypadek - przerwał mu Gustaw
- Gustaw do kąta nie przeszkadzaj - wrzasnął Bojdoł
- Sam idź do kąta hanysie ,
Sala znów rozbrzmiała chichotami, podnieconymi okrzykami i wyzwiskami. Znaczna część marynarzy bawiła się świetnie nie zdając sobie sprawy z tego, co ewentualnie się stało. Na twarzy tylko dwóch czy trzech ludzi widać było zdziwienie troskę i zaniepokojenie.
Lulek odchrząknął, a kiedy na sali nadal panował tumult walnął pięścią w stół, powoli głosy cichły
- Czy wy mózgi, zdajecie sobie sprawę, że jesteście w wojsku, od tej chwili ten kto chce głos zabrać niech podniesie rękę i niech czeka, aż mu ten głos zostanie udzielony, o starszy marynarz Błyskal, proszę - tu wskazał ręką na Błyskala udzielając mu głosu::
- Ja chciałem powiedzieć, że chyba nas stąd wyciągną, jak skończy się czas eksperymentów i będą wszystko wiedzieli.
Rękę podniósł Smulnik, a kiedy dostał możliwość zabrania głosu, wstał z szerokim uśmiechem, który z czasem, gdy mówił przekształcił się w cyniczny grymas:
- Eksperyment? Jeżeli w ogóle jakiś był, a nie było to na przykład wyładowanie atmosferyczne, czy kurna jakaś czarna dziura, nie miał na celu wysłania nas na tą misję Jesteśmy nieprzygotowani, bez przeszkolenia, bez odpowiedniego wykształcenia, bez odpowiednich dowódców, broni, zapasów, nie możemy mieć nadziei, że nas stąd kiedykolwiek zabiorą. W jednostce teraz mają inne problemy znikliśmy panowie, znikliśmy na zawsze.
- Tak niestety zgadzam się,- ze smutkiem kiwając głową powiedział Lulek - jeżeli okaże się prawdą, że jesteśmy w innym czasie to znaleźliśmy się tu przypadkowo bez żadnej misji i celu, bez nadzoru,
- bez szans - wykrztusił z siebie siedzący w pierwszym rzędzie Aksamit
- No nie bez szans. Mamy siebie, trochę broni, niewielką ilość amunicji, trochę wiedzy ogólnej i cel.
- Mówiłeś, że celu nie ma - ktoś z tyłu odezwał się wyzywająco,
- Cel jest nowy i prosty, musimy przeżyć, co wiąże się ze zdobywaniem pożywienia budową lepszej bazy, zbadaniem otoczenia, nauką obyczajów, no i jakimiś tam innymi rzeczami.
Wtedy też otworzyły się drzwi przerywajac wywód Lulka i na korytarz wkroczyła drużyna Dąbrowskiego, nieśli dwie sarny podwieszone za nogi do drągów, sarnie głowy smętnie kiwały się na boki. Sam Dąbrowski wkroczył ostatni, na jego twarzy drgał uśmiech skrywajacy jakąś tajemnicę, podwinięte rękawy mora ukazywały opalone przedramiona, stanął w rozkroku opierając jedną rękę na przewieszonym na ramieniu karabinie.
- Znaleźliśmy ludzi - powiedział spodziewając się nawały pytań, krzyków być może radości, ale na sali panowała cisza, stropiony tym nieco, odkaszlnął :
- znaleźliśmy osadę około ośmiu godzin stąd na północ idąc wzdłuż nurtu, ale usiądę najpierw  usiadł na podstawionym szybko taborecie  słuchajcie zatem:

I opowiedział im , o tym jak spędzili ostatnie dwa dni.

Kiedy przeszli spory kawałek dnia, ich oczom ukazała się droga biegnąca przez rzeczkę, Poszli więc tą drogą. Las skończył się nagle ustępując miejsca łanom zbóż, widok to dla nich był naprawdę kojący zjedli więc na skraju nowego resztki mięsa , i poszli dalej. Czuli, że coraz bliżej jest odkrycie, które pozwoli im uciec od rzeczywistości rozmawiali o tym, że nie znają nawet numeru do swojej jednostki, że muszą iść na policję i dopiero tam będą zdziwieni, jak dziesięciu ludzi wejdzie z karabinami i powie, że się zgubili. Sytuacja wydawała im się śmieszna, kończył się czas niepewności, zgadywali gdzie się znajdują, może nie w Polsce nawet, nie zrażało ich to. Liczyli nawet pieniądze, które mieli przy sobie, obliczając na ile piw im starczy. Kiedy zobaczyli pośród łanów zbóż obwałowania otoczone chatami, nie przeczuwali jeszcze niespodzianek, kiedy zbliżyli się do ludzi pracujących w polu niepewność zdradziecko ukuła ich w serca. Broń zdjęli z pleców trzymając na biodrach, próbowali jeszcze żartować, lecz gdy zbliżyli się do pierwszych chałup przystanęli. Słychać było krzyki, jakby nawoływania dorosłych zwołujących swe pociechy. Stanęli pośrodku zabudowań nie były one domostwami, które znali ze swych czasów, wokoło nich stały domy kryte strzechą, posadowione z drewnianych bali, niskie, bez okienne, omszałe i nieprzyjemne. Powoli szli dale drogą rozglądając się na boki z coraz większym niepokojem, widać było, że są obserwowani zza węgła przez niedorostków ciekawych sensacji. Idąc tak dotarli do wału usypanego z ziemi okalającego znaczniejsze budynki, częściowo już z kamienia postawione, z oknami większymi, choć jak i na podwalu zamiast szyb widać było błony rybie czy też zwierzęce. Zatrzymali się spłoszeni, niepewni, co też mają dalej robić. Z wałów spoglądały na nich oczy straży, która zaalarmowana obcymi z ciekawością przyglądała się tej grupce dziwacznie ubranych i jak się zdawało nieuzbrojonych ludzi. Jednak chłopakom było dość. Widząc strach w oczach kolegów a i samemu nie czując się zbyt pewnie Dąbrowski nakazał odwrót, bał się odpowiedzialności strat, śmierci i krwi. Powoli ustępowali czujnie patrząc niebezpieczeństwa. Wytworzyła się dość dziwna sytuacja, że ani z jednej ani z drugiej strony, nie słychać było żadnych rozmów, a i ruch postaci był jakby w zwolnionym tempie. Tylko psy nie uczestniczyły w tym teatrze, szczekając i obskakując drużynę Dąbrowskiego.
Wycofywali się, choć może należało powiedzieć, że umykali, zawstydzeni swoim strachem pochwycili ukrywające się na drodze ich marszruty dwie kobiety. Starsza i młodsza, być może matka i córka, sparaliżowane strachem, nie stawiały oporu młodym mężczyznom. Zabrakło im siły, aby spróbować kontaktu ze strażami na wałach, więc tłumaczyli sobie, że to samo osiągną wypytując pojmanie kobiety. Te zaś uwiązane do siebie paskiem od kałasza, pogodzone ze swym losem szły niespiesznie, ale i nie sprawiały kłopotów pilnującym. Młodsza czasami tylko płakała wycierając swe oczy gołym przedramieniem. Po drodze jeszcze udało im się ustrzelić dwie sarny, co było wyczynem nie lada zwarzywszy, że pasły się po drugiej stronie rzeczki w odległości trzystu metrów. Szliby pewni i cała noc, gdyby nie strach, że pobłądzą w lesie, spali niespokojnie , nasłuchując czy nie zbliża się pościg, lecz nic takiego im się już nie przytrafiło.
I z taką to opowieścią i zdobyczą dotarli wreszcie do koszar.

Wieczorem przy ognisku, siedziała niemal cała eskadra, kilku opowiadało sobie kawały, które z dnia na dzień traciły sens istnienia. Po raz któryś z kolei naradzali się co mają czynić dalej, jak sprostać nieznanemu. Już nawet najbardziej zagorzali nie chcieli bronić teorii nieistniejącego tura. Posiłkując się ostatecznie mapą okolicy ustalili , że Dąbrowski musiał po tylu godzinach marszu natrafić na Lębork. Lulek posiłkując się encyklopedią powszechną, odnalazł pierwsze wzmianki o Lęborku mówiące, że w połowie XIV wieku Krzyżacy wybudowali tam zamek warowny. Trochę też próbowali sobie przypomnieć z wycieczki zorganizowanej przez ich koło ZSMP do Lęborka, gdzie mieli poznać zabytki i historię tego pięknego miasta. Ale bardziej interesowały ich zabytki sztuki współczesnej, którym poświęcili dużo więcej uwagi, wśród nich wyróżniały się bar "Muszelka" oraz restauracja "Rycerska".
Kowalski który znał trochę język niemiecki próbował się dogadać z kobietami jednak z mizernym skutkiem. Pozostawała, więc rozmowa na migi, która zaowocowała stwierdzeniem, że kobiety te są chrześcijankami, zamknięto je na noc w magazynie mundurowym, który obok "kapciory" i pokoju dowódcy eskadry miał kraty w oknach.
- Skoro świt Biały zaprowadzi Zycha i jego ludzi do Cewic - powiedział Lulek nazywając Cewicami chaty smolarzy, na które natrafił Kowalczyk, prawdziwe Cewice obecne w ich wieku zapewne gdzieś tam się znajdowały, chodzili tam często po wódkę do chłopa sprzedając wyposażenie jednostki.
- Wszystkich mam wziąć?
- Tak, wszystkich, mamy paskudne czasy i lepiej kupą chodzić.
W wielkim kociołku, który znaleźli w "kapciorze" gotowała się zupa mięsna z odrobiną dzikiej marchwi i szczawiu. Pachniała znakomicie jak się później okazało znacznie gorzej smakowała.


DZIEŃ CZWARTY

Rankiem Zych z ludźmi wybrał się do Cewic by spotkać się z Kowalczykiem nie wiedział, czy Grzesiek zostawi mu jakąś wiadomość, czy też bez niej wyruszy dalej na poszukiwanie Kuśnierza, martwili się o Krzysia i chłopców, którzy z nim poszli.
Biały sprawnie i bez kłopotów prowadził zychową drużynę do celu, zaznaczył z Kowalczykiem drogę łamiąc gałązki a teraz poprawiali te znaki trzebiąc chaszcze kłaniające im się po drodze.
Znów masy muszek opadły ich gdy spocili karki od szybkiego marszu, rozmawiali o kobietach które dzień wcześniej trafiły do ich obozu, rechotali weseli płatając sobie różne figle po drodze. Kiedy zbliżyli się do Cewic ucichli i starając się nie szeleścić listowiem, z wolna podchodzili do chałup umiejscowionych nad małym źródełkiem wypływającym z głębi lasu, teren był tu pofałdowany obrośnięty lasem liściastym w dużej mierze bukowym. Wśród chałup krzątała się grupa kobiet ubranych w skóry. Zmierzwione włosy sterczące w różnych kierunkach nadawały im wygląd typowych wiedźm, jakie to można było zobaczyć w filmach dla dzieci. Kiedy zobaczyły wychodzących z lasu mężczyzn, szybko pobiegły do chałup, czy też by być bardziej dosłownym do ziemianek, z lekka wystających tylko z ponad poziom gruntu. Dachy przykryte darnią i liśćmi maskowały znakomicie te budowle, gdyby nie dym unoszący się z palenisk i bałagan panujący w obejściach można by przejść mimo tego i nie zauważyć pracy rąk ludzkich. Stanęli niezdecydowani, tylko Biały podszedł do lepianki do której schowały się kobiety, uśmiechał się szeroko pokazując ręce, że pozbawione są jakiejkolwiek broni, kobiety wyszły z czujnie rozglądając się na boki, poznały zapewne Kazika którego karmiły dzień wcześniej bo zaczęły coś mówić, jedna przez drugą, pokazując ręką w jednym kierunku . Zych, mimo wszystko spodziewał się jakiejś wiadomości od Kowalczyka , tknięty nagłą myślą polecił, aby wszyscy rozejrzeli się po terenie szukając znaku obecności marynarzy sam zaś podszedł do kobiet wciąż z dużą emocją pokazującym rękami las.
- Według mnie Mietek, to Kowalczyk poszedł tam gdzie pokazują kobiety, mężczyzn nie widać być może poszli z nimi.
- Też tak myślę, ale ja bym zostawił choć słowo.
- Panie mat mam znak - zawołał Węgrzyn który stojąc obok swego brata pokazywał coś na pobliskim drzewie .
Mietek podbiegł szybko do obu Węgrzynów a wraz z nim najbliżsi z marynarzy. Na drzewie wydrapany był napis " Byłem tu Glinka T."
- Idiota - syknął przez zęby Zych
- To nie idiota tylko Glinka - mruknął uśmiechając się Tetzlaf.
- Szukajcie dalej może na drzewach.
Szukali tak jakiś czas , jednak bez żadnych sukcesów.
. Wreszcie Zych zrezygnował z poszukiwań, zwołał wszystkich.
- Pójdziemy tak jak baby nam pokazywały na północ. Prawdopodobnie w stronę Lęborka dojdziemy, jeść będziemy po drodze, bo czasu szkoda myślę, że Kowalczyk wolno będzie szedł.
Wydał rozkazy i ruszyli śpiesznie, ścieżka była dobrze widoczna i niezarośnięta czasami coś spłoszyli w lesie tym swoim pochodem, kiedy przeskakiwali mały strumyk zauważyli ślady butów wojskowych, co utwierdziło ich, że idą dobrym śladem. Puszcza grała, olbrzymie drzewa dominujące w tej części lasu rozłożyły swe olbrzymie ramiona tłumiąc młodzież próbującą wydostać się z cienia mniej było tu krzewów, czasem tylko kupiła się do siebie kępka tawuły czy też jeżyny, ale las tętnił życiem , utajonym schowanym przed oczami myśliwego czy wędrowca. Przez zwarta ścianę drzew prześwitywać zaczęło słońce wróżące im otwartą przestrzeń.
Kowalczyk zarządził krótki odpoczynek, patrzyli na przemykające w koronach drzew wiewiórki, brzęczało coś w poszyciu. Nagle, mały jekiełek zaszlochał, w pierwszej chwili pomyślei , ze może żarty sobie stroi, czy też zakrztusił się źdźbłem trawy, lecz jego twarz zdradzała prawdziwą rozpacz.
- czego beczysz?  Biały zapytał , nie zdejmując nawet wzroku z wiewiórki.
- moja mama, pierogi mi obiecała  wydusił z siebie Jekiełek - z kapustą.
Grzesiek Kowalczyk wstał spod drzewa, otrzepał ręką moro i wyrzekł , choć jakże nie swoim głosem.
- W drogę , czas nam. Ruszajmy.Sprawdzimy tylko kto w tym miasteczku mieszka może coś się dowiemy.
- A może jeść lepiej dadzą , bo tym czym mnie uraczyli w lesie to psy skarmiać.
- Coli bym się napił - westchnął cicho Jekiełek nie przestając szlochać.
- Żebyśmy tam w łeb nie dostali - z przestrogą w głosie odezwał się Błyskal
- To my im damy jak wystrzelę całą serię to do...
- Zamknij się Gustaw, bo broń zabiorę.
- Zabierz mu broń Grzesiek to idiota - zakrzyknął rozbawiony Glinka
- Tobie Tomuś, też dużo nie brakuje.
- Jemu to właśnie dużo brakuje, ale rozumu - wtrącił się do rozmowy Bojdoł waląc z całej siły Glinkę w plecy, Glinka odkręcił się na pięcie i trzasnął pięścią Bojdoła w żołądek, cios był niezbyt silny, ale wystarczył aby Bojdoł runął na Glinkę obkładając go otwartymi dłońmi po całym ciele. Kowalczyk wpadł między nich odpychając i klnąc. Ucichli niemal w tej samej chwili tylko, sapali zdyszani z rozbawieniem patrząc to na siebie, to na dowódcę.
- Idioci jesteście obaj, mam nadzieję, że jest tam - powiedział wskazując miasteczko - targ niewolników będziecie sprzedani za dwa woły.
Glinka roześmiał się, zawtórował mu Bojdoł jak i pozostali, nawet Jekiełek się uśmiechnął. Kowalczyk ręką nakazał i

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 23:27, Czw 21 Gru 2006 

Neth
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zion

 
 
 

Az sie nie miesci Very Happy



dalszy marsz, nie był zły, a wręcz przeciwnie czuł nawet pewne zadowolenie, że jego ludzie chcą żartować i nie są zmęczeni, a najważniejsze, ze Jekiełek nie mówi nic o matce.
Szli przez falujące w kończącym się dniu pola gryki, rozsiewającej słodki zapach przyciągający owadzie hordy, lipa stojąca przy drodze wielka i rozłożysta, buczała tysiącem małych gości, chciwie spijających nektar z jej kwiatów. Jęczmień już nadający się do ścięcia, a miejscami stratowany i wyżarty przez zwierzynę leśną, dominował na polach, podstawowe to zboże służyło do skarmiania trzody, czy też bydła, produkcji piwa, jak również do robienia kasz, do wypieku chleba używano żyta, które również kłosiło się już bujnie i jak jęczmień czekało żniwiarza. Wśród pól na małej wysepce, w gąszczu malin i jabłoni stała chatka, drewniana z bali, mchem i porostami obtykana. Jako, że wieczór się zbliżał, a nogi mieli już zmęczone postanowili przespać się w tym obejściu. Wchodzili w podwórzec szeregiem, czujni z bronią odbezpieczoną, Kowalczyk otworzył drzwi chałupy i wszedł schylając się nisko, aby nie uderzyć się w futrynę Izba, w której się znalazł, cała obleczona dymem, pełna zapachów kuchni, jak i źle wygarbowanej skóry, smrodu nie umytych ciał, oraz zasikanych ubrań, była duża. Wzrok marynarzy przyciągnęła nisko zwieszona powała, w środku której czerniała dziura zdradzająca wejście na stryszek, wypełniony zapewne sianem, gdyż właśnie spore jego ilości spadały zdradzając, ze ktoś w tej właśnie chwili na nim się ukrył. Kowalczyk podszedł do wejścia na stryszek ręką pokazując Tomkowi, że ktoś tam zapewne jest .
- To co? Ja mam tam wejść dowódco? Boga w sercu nie macie, a jak ktoś mnie walnie czymś w łeb, gdzie lekarz?
Kowalczyk, spojrzał z wyrzutem na Glinkę, założył swój hełm na lufę karabinu i podniósł wysoko, powoli tak jakby to on sam na stryszek chciał zajrzeć, błysnęła w ciemności białością kłoda drzewa i zwaliła się z hukiem na hełm Kowalczyka, On sam jęknął i zwalił się na podłogę, na górze słychać było podniecone głosy cieszące się z sukcesu, jakim według nich było rozwalenie łba przeciwnikowi.
- Trzy głosy Grzesiu
- EE chyba cztery, ale bez mężczyzn,
Na dworze nagle dał się słyszeć rumor i krzyki, a pies do tej pory ujadający rytmicznie i niezbyt głośno, rozwrzeszczał się jakby przekrzyczeć chciał cały ten tumult, do izby wszedł Aksamit prowadząc za rękę wystraszone dziecko. Zanosiło się ono takim wrzaskiem, jakby tysiące nieszczęść zwaliło się na nie. Aksamit przez ten krzyk i tupanie, trzymając wciąż malucha, powiedział znacznie podnosząc głos
- W chruście na podwórku siedział, a Bojdoł na niego wlazł to i się przestraszył. Co z nim zrobimy?
W tym momencie ze stryszku spadł na ziemię mały człowieczek, z dużymi drewnianymi widłami, a jego czarne kołtuny kryjące wśród swego gąszczu, raj dla entomologa skrywały również twarz, dopiero po chwili, gdy chwila zask0oczenia minęła ujrzeli zasmarkanego chłopca, który trzymając widłami najwidoczniej postanowił się bronić.
- To diabeł - powiedział Glinka i zanim ktokolwiek mógł zareagować doskoczył do niego i bez problemu obezwładnił. Do wrzeszczącego cały czas dziecka dołączył drugi głos, zapewne jego brata. Glinka zapiął mocno pod szyją hełm i zapalił latarkę, koncertujące do tej pory dzieci zawyły straszliwie, po izbie rozeszła się woń przypisywana zwykle kloakom i latrynom. Tomek wdrapał się na stryszek, a przyszło mu to tym łatwiej, że był wysokiego wzrostu.
Kiedy snop światła rozszedł się po stryszku, ujrzał dwie wtulone w siebie dziewczynki zapewne siostry chłopców już wcześniej złapanych, Glinka wyłuskał je bez problemu, podając stojącemu na dole Kowalczykowi.
- Zaprowadź Aksamit dzieci do Gustawa, niech z Bojdołem umyją i niech ubiorą je może w coś czystszego, o ile znajdą tu coś takiego.  rozejrzał się po izbie - spać tu nie będziemy, tylko na dworze, za dużo tu wszy. Powiedz pozostałym, żeby rozbijali pałatki.
Aksamit trzasnął butami mrucząc pod nosem zapewne "tak jest" i wyszedł z chałupy, pchając przed sobą zastrachaną gromadkę.
Kowalczyk rozejrzał się po izbie, w słabym świetle które ledwo przeciskało się przez błony widać było ławy do spania wymoszczone skórami, zetlałymi i wytartymi, krzyż wiszący w kącie pokoju i resztki jedzenia pod krzyżem.
- Wystawimy warty i poczekamy na gospodarzy, nie ruszajcie nic z zagrody, ani ze spiżarni, jeśli mają coś takiego.
- Ogień można palić?
- Nie, nie trzeba. Nie jest zimno, a słońce jeszcze wysoko.
Wyszli z izby na dwór. Dzieci całkiem gołe stały zbite dalej w gromadkę, zafajdane i usmarkane. Marynarze nanosili wody do drewnianego korytka, które zapewne służyło świniom lub krowom,
- Zimna woda . - stwierdził Aksamit - pomarzną, wprost ze studni
- może niech się, choć trochę ogrzeje w resztkach słońca - z zatroskaniem w głosie dodał Bojdoł.
Kowalczyk się rozejrzał po polach okalających samotną chałupę, dojrzał niedaleko wijący się wśród pól obrośnięty krzakami i z rzadka drzewami ciek wodny.
- Tam płynie struga, idźcie zaprowadźcie tam dzieci i umyjcie - a widząc, że wszyscy wybierają się kąpać dzieci wrzasnął - dokąd, wycieczka! Banaszewski, Glinka i Błyskal z powrotem, czatować tu będziemy na ich rodziców.
Zawróceni z drogi marynarze mrucząc coś pod nosami, podchodzili do dowódcy
- Wykąpać się chcieliśmy gorąc taki, a my spoceni.
- Wartę to ja za Was będę może trzymał?
- Przydałoby się - spod nosa odezwał się Glinka
- Nie przeginaj Tomek! Pamiętaj, że jesteśmy jak na wojnie, a tu jest wojsko
- Też mi wojna - parsknął - czy nieprzyjaciel wie, że jest wrogiem.?
- Dość, idź na skraj tej drogi jak zobaczysz, że ktoś idzie z miasta, albo z puszczy to przybiegnij i powiedz, a sam uważaj byś nie był zauważony, a wy czekacie tu wraz ze mną.
Kiedy Glinka odszedł by czatować na głównej drodze, rozłożyli się z Błyskalem w cieniu jabłoni i zmrużyli oczy, przywołując obrazy z ostatnich dni. Banaszewski poszedł na obchód zagrody gryząc w ustach kawałek mięsa który jeszcze z rana od puszczowych ludzi dostał, znad niedalekiej strugi słychać było śmiechy żołnierzy i płacz dzieci.
- Boisz się - zapytał cicho Błyskal
Kowalczyk oczy miał przymknięte nie odpowiadał, spał może, a może w myślach był tam gdzie mógł napić się coli, piwa czy też pójść do kina. To gdzieś było bardzo daleko od nich i nie znali drogi.
Jekiełek cały mokry trzymając ubranie pod pachą, powoli stawiał gołe nogi na ziemi, patrząc uważnie, aby jakiś kamyk, czy też oset porastający przylegającą do strugi łąkę, nie uraził mu nogi. Przed nim szedł goluśki chłopiec, który w izbie diabełka udawał, stwardniałe, zaprawione do chodzenia na bosaka nogi niosły go o wiele szybciej od pilnującego go żołnierza, w rękach chłopiec z dumą trzymał olbrzymie buty starszego marynarza Jekiełka. Powoli wracali znad strugi, dziewczynki okryte wojskowymi kurtkami zakrywały swą niewinność, najmłodszy chłopiec niesiony na rękach przez Bojdoła nie miał na sobie nic oprócz olbrzymiego hełmu skutecznie zakrywającego całą jego głowę. Nakrycie to, uśmierzyło płacz, któremu mały szkrab do tej pory z zamiłowaniem się oddawał. Gdy dotarli do zagrody, puścili dzieci pokazując im na migi, aby ubrały się jak najszybciej, rozwiesili uprane ciuchy dzieci na krzakach, przysiedli wkoło racząc się mięsem. Spożywali w ciszy, gdy na podwórzec wbiegł Glinka:
- Ludzie idą od miasta, trzy osoby.
Kowalczyk otworzył oczy przysiadł na trawie gładząc czuprynę:
- Pora panowie w krzaki. Bojdoł i Jekiełek do chałupy dzieci pilnować, a my czekamy jak nadejdą to bierzemy w niewolę.
Rozbiegli się po obejściu szukając sobie kryjówek, a pies wściekle zaczął ujadać jakby sobie przypomniał o intruzach, stadko wróbli przesiadujących w ramionach leszczyny rozpierzchło się ze strachu, furkocząc skrzydełkami przeskoczyło na sąsiednie drzewo. Do chałupy zbliżał się mężczyzna z kobietą i młodym chłopakiem, szli wolno prowadząc wołu zaprzęgniętego do wozu, drewniane koła wrzynały się w piasek mieląc go i przesypując. Mężczyzna zbliżył się do wozu wyjmując z niego gliniane dzbany, rozejrzał się po obejściu szukając wzrokiem dzieci, a widząc, że nikt ich nie wita zakrzyknął na żonę. Kobieta pobiegła do domu. Kowalczyk podniósł się z krzaków, w których przeleżał ostatnie chwile, za nim wstawali pozostali otaczając stojących przy wozie chłopów. Starszy schylił się do wozu i wyciągnął z niego topór szeroki z długim styliskiem, nie każdy mógłby nim władać. Stanął w rozkroku rozglądając się na boki, zapewne nie spodziewał się gości lub ich nie lubił.
Kowalczyk podniósł obie ręce do góry pokazując, że nic w nich nie ma, usiadł na ziemi i gestem zapraszał chłopa, aby zrobił to samo, ten niezdecydowany odłożył jednak topór i wolno podchodził do Grześka, z chałupy wyskoczyła żona gospodarza wraz z dziećmi krzycząc coś do męża, a maluchy dzielnie jej wtórowały. Chłop rozejrzał się po obejściu i zobaczył suszące się odzienia dzieci na krzakach. Już bez ociągania podszedł do Kowalczyka przysiadając obok niego, wziął z jego rąk kawałek mięsa i idąc za jego przykładem zaczął go jeść.
Kolacja była wspaniała, gospodyni podała im kaszę zalaną mlekiem osłodzoną miodem, co go z puszczy przynieśli. Tam też znaleźli ich siedzących przy ogniu, ludzie Zycha. Zdrożeni bardzo usiedli obok kolegów częstowani przez kmiecia piwem i mlekiem. Mietek usiadł koło Kowalczyka szczęśliwy, że go odnalazł.
- Myślałem, że Was nie dogonię zanim do Lęborka dojdziecie,
- Sam tu wieczorem dotarłem to, co będę, ludzi męczył i po nocy do obcego miasta wchodził, a co tam w koszarach?
- Doszliśmy do wniosku, że cofnęliśmy się w czasie. Dąbrowski wrócił z rozpoznania i był wczoraj w Lęborku.
- Był? - Kowalczyk wyraził zdziwienie i zainteresowanie
- Doszedł tylko do podgrodzia, no do wałów ziemnych, ludzie się przed nim kryli, przestraszył się i zawrócił.
- Czego się bał?
- Mówił, że atmosfera gęstniała i że czuł jak w każdej chwili może strzałą zza węgła dostać, a po drodze zgarnął dwie kobiety i do koszar przyprowadził.
- Cały Dąbrowski, amant filmowy, bez baby to mu się nudzi.
- Ale żebyś je zobaczył mało co zębów jak Ci nasi gospodarze, zawszone, kąpać je mieli dzisiaj. Pewnie będzie, na co popatrzeć.
- Dorota się spłoni - powiedział Grzegorz śmiejąc się, paru marynarzy, którzy przysłuchiwali się rozmowie dowódców również wybuchło śmiechem,
- po co my te dzieciaki myliśmy?
- impuls dobroci miałem - mruknął Grzesiek  a poważniej to nie mogę patrzeć jak dzieciaki cierpią, sam .. kiedyś .. ech. A pamiętacie jak ten mały hełm niósł? - zapanowała ogólna wesołość zaczęto opowiadać sobie kawały, przypominać programy kabaretowe i komedie.
- Rano Mietek pogadamy, teraz czas spać, wystawię wartę ze swych ludzi, bo Twoi zmęczeni.
Położyli się spać pod gołym niebem, nic nie wskazywało, że będzie padać, padli tak jak siedzieli tuląc się niemal do ogniska, które z lekka przygasało.
DZIEŃ PIĄTY

Piasek w zębach im zgrzytał, gdy tak szli w stronę zamku, kurzawa, jaką wzbili była widoczna zapewne z daleka. Mimo wczesnej pory słońce pastwiło się nad ziemią i jej darami, kłosy zbóż padały pod uderzeniami sierpów, na polach mrowiło się od ludzi zbierających każdy kawałek zżętego zboża, dzieci zagonione do pomocy grabiły lub nosiły snopeczki jęczmienne. Gdy przechodzili obok żniwiarzy, podnosili Oni ku nim głowy ocierali czoła i spoglądali na maszerujących drogą.
A mołwię wam, że ji to woje, co na służbę naszemu komturowi Brandenbury ślą. O patrzta jak idą jako woje nii smerdy.
- Gadocie boście piwem do jutrzni pijani, ajo słyszałem co grodowi gadali , coby obcych usiec. Nasz pan przemyśliwa, co takie cudaki jak i te co drogą bieżą, dwa dni nazad w grodzie byli.
- Nie słyszał ja, jakie to cudaki prawcie bom ciekaw.
- Toć mołwię żeście w piwie dziób moczyli i wam um odjęło i nie dziw to żeście nic nie spamiętali, gadałem wam już o tem.
- Prawcie somsiad, bo nie pomnę.
- Ano byli już ji u nas w grodzie, ale zobaczyli świętka, któren znak Jezu Krysta zrobił , coby złe odegnać.
- odegnał ji ?
- Jako żywo wen poszli jak psy gdy kamieniem rzucisz, czarcie chwosty pod się wzięli i w puszcze czmychli.
- Mocny jest Jezu Kryst z czartem, zawżdy wygra, ale w lesie to już som stare bogi, ji też mocne i jeszcze ludzie obiatę im składają, przez co moc w nich siedzi.
- Nasz Jezu Kryst tam panuje gdzie wzrokim z dzwonnicy trzemu dojrzysz.
- Jamen - powiedział starszy chłop znak krzyża na piersiach czyniąc.
Białka co obok stała, rozmowie mężów się przysłuchiwała
- A wicie to,że dwie białki porwały te wije i zżarły, pomoc poszła chłopów z sioła, lecz tylko huk w puszczy po tem był straszny , aż ptaki pouciekały . Jedna to stara Ramoniowa z córą, dzieweczką jeszcze.
- Toć patrzta idą do grodu, Jezu Krysta się nie boją, może one chrobre bardziej,
- Pańska to rzecz, mołwię wam do pracy, gadać przy wieczerzy będziem.
Schylili znów karki, tnąc sierpami garśce zboża, co rusz jednak patrzyli w ślad marynarzom, czy aby nie rozmyją się w pełnym słońcu.
Zamek rósł w oczach. Kiedy zbliżali się do niego, wyłaniał się wyraźnie z roztopionego żarem dnia powietrza, był to jeden z wielu zamków który Krzyżacy posadowili na swej ziemi , zamek mający być nie tylko bastionem obronnym ale również synonimem potęgi Zakonu. Patrzyli na rozrzucone wokół obwałowań chaty, drewniane, kryte strzechą pomarszczone z brzydoty, widać było czym zajmują się mieszkańcy tych kleci, minęli dom szczytnika, obok podparte koła do wozów wskazywały, że zamieszkuje je kołodziej, były też domy warzelników, smolarzy, bednarzy oraz kowali, jako że większość ludzi była w polu, a tylko niewielu pracowało w domu, szli przez prawie puste, suche uliczki, do których przytulały się klecie służby grodowej, parobków oraz wolnych kmieci. Rozglądali się na boki pomni opowiadań Dąbrowskiego, dzieci jak i wpierw chowały się do chałup pod matczyne kiecki, lub przysiadały za krzaczkiem ufne, że nikt ich nie widzi. Zobaczyli wał ziemny, wysoki na około dwa metry wzmocniony u szczytu drewnianą palisadą, A im mieli bliżej do bramy, każdy następny krok stawał się mniej pewny choć ręka drżała na gorącej od słońca kolbie karabinu. Brama była otwarta, lecz nie z powodu niefrasobliwości straży grodowej, lecz dlatego, że wierzeje były w naprawie. Jedno skrzydło zbutwiało i wymagało natychmiastowej wymiany.
- Zmienić na ogień pojedynczy - warknął Kowalczyk nie przerywając marszu i sam pochylił wzrok sprawdzając, czy przełącznik jest na odpowiednim miejscu, otarł pot z czoła wchodząc do grodu, budynki tu były bardziej zadbane ustawione w niewielkich odległościach od siebie, wykorzystujące każdy skrawek terenu.
Drogi między chałupami wyłożone były balami drewnianymi, może niezbyt dobrymi do marszu, ale na pewno sprawdzającymi się w czasie słot jesiennych czy zim. Na wałach nie widzieli nikogo, ale za to przed mostkiem na Łebie stało ze trzydziestu tarczowników i z dziesięciu kuszników. Kowalczyk ruchem ręki zatrzymał swych żołnierzy, patrzył przez chwilę na komitet powitalny nie bardzo wiedząc jak go sforsować.
Przed krzyżackich zbrojnych wyszedł odziany w zbroję rycerz, pozbawiony miecza i tarczy z mizerykordią u pasa wyszedł na kilka kroków przed swój zastęp,
- Chce rozmawiać - cicho powiedział spod sperlonych potem ust Zych
- Walczyć chce - odezwał się ktoś z marynarzy
- Pójdę - Kowalczyk zdjął karabin pozostawiając sobie pistolet u boku - patrzcie na boki i jak co to strzelajcie, tylko spokojnie, bez paniki.
Na wyprostowanych nogach podszedł Grzesiek w stronę rycerza, ruszył i tamten i tak spotkali się mniej więcej pośrodku. Kowalczyk podniósł rękę do góry w geście pozdrowienia, krzyżak chwilę się zastanawiał i również powtórzył gest Kowalczyka,
Rycerz, głosem donośnym, aby go wszyscy słyszeli powiedział:
- Jam jest Arnulf z Kwedlibergu rycerz wójta laborskiego komturii gdańskiej Zakonu Najświętszej Marii Panny. Pan mój, Konrad Wallenrod mający te ziemie zamki jak ludzi w posiadaniu, takim najściem po raz wtóry, zdziwiony będzie kiej mu to wszystko wyjaśnię.
A Grześkowi jakby jakaś klapka się otworzyła.
- AAAA Wallenrod! No proszę historia puka do mych drzwi.
Niemiec zobaczył błysk zrozumienia w oczach obcego, który powtarzał nazwisko jego pana,
- Wiem pamiętam ze szkoły Grażyna Wallenrod, ja jestem Grzegorz Kowalczyk mat 7 pułku lotnictwa myśliwsko - bombowego w rozsypce - wszyscy marynarze roześmieli się rześko, rozbawiając ten lipcowy poranek, pełen słońca, strachu i powagi. Niemiec spojrzał się na roześmianych żołnierzy wrogo i warknął przez zęby.
- Bacz czy honoru panu memu nie ujmujesz, bo miecz mój krwie żąda, a ja ji praw odmówić ni zdolen. Rozdepczę, iżby odechciało się gody z mistrza urządzać - trzasnął pięścią w stal okutą o swą pierś, aż łomot blach rozszedł się wokół.
- Spokojnie mój miły Jungingen ,zdenerwowałeś się?, my nie z Ciebie się śmiejmy, ale tak sobie - odwrócił głowę w stronę swojej drużyny - stulić gęby - wrzasnął , będąc jednak nadal rozbawiony.
Rycerz Arnulf spoglądał na tych cudaków z coraz bardziej rosnącą nienawiścią, nie rozumiał, co do niego gadają, lecz ich brak szacunku był, aż nazbyt widoczny. On to dziś jeszcze optował, aby przyjąć ich na rozmowę i jedzeniem ugościć, a nie jak chciał Gotfryd w niewolę ich wziąć. Teraz jednak kiedy zobaczył pychę i brak poszanowania rycerzowi tak szlachetnego rodu, od Albrechta Kłótnika swe korzenie wywodzącemu, zagrzmiało piorunem serce, a przez zęby klątwy zaczął ciskać.
- Cicho coś gada - wrzasnął Bojdoł
- Chyba się modli - prychnął śmiechem Glinka, a zawtórowali mu, co poniektórzy z drużyny. Kowalczyk podszedł bliżej do rycerza wyciągnął zapalniczkę na otwartej dłoni, podając ją złemu jak sto diabłów Arnulfowi
- Masz von Jungingen prezent - a widząc, że ten nie rozumie nadal, powoli powtórzył
- P r e z e n t - i wcisnął mu ją w opancerzoną dłoń, Arnulf otrząsnął się, ze strachem przed tym diabelskim jak mniemał przedmiotem odstępując krok w tył, przerażeni całą tą sytuację jego ludzie, nie wytrzymali napięcia i jednemu z nich drgnęła ręka, słychać było brzęk cięciwy i okrzyk Mietka Zycha
- paadnij !
Marynarze poprzewracali się na ziemię część odczołgiwała się z drogi, aby skryć się za chałupy, Ci co pozostali na drodze nacisnęli hełmy na głowę przytrzymując je rękami, tymczasem Kowalczyk zaskoczony sytuacją stał zasłonięty przez olbrzymiego, również zaskoczonego rycerza. Dalszych strzał nie było, ale Arnulf spojrzał na leżących obcych i ujrzał w nich strach, leżeli na drodze przykryci swymi hełmami, nie patrząc, co też wokół nich się dzieje, - azaliż to woje czy smerdy co we łbie mają pusto  pomyślał, spojrzał na stojącego przed nim Kowalczyka który jeszcze przed chwilą z wielkiego mistrza się wyśmiewał, a teraz z gębą rozdziawioną jakby powietrze łapał i cały rozum stracił. Ułapił go ręką za ramię, aż tamten z bólu krzyknął .
- Bić w nich w niewolę, pogańskie plemię, suczych synów - ryknął i radość z bitki kolejnej, w jego sercu zagrała.
Tarczownicy ruszyli pełnym pędem wrzeszcząc, aby wroga przestraszyć, lub sobie dodać wigoru i oni również zmęczeni oczekiwaniem, zestrachani niewiedzą o tym nowym, co ludzi z pól porywa i na strzępy rozszarpuje, żądni walki, aby krwie puścić i złe od grodu odegnać.
Lecz tylko kilka kroków zrobili, gdy huk wielki rozległ się wokół, iż do ziemi ich przygniótł i tak trwać nakazał. Rycerz Arnulf puścił ramię Kowalczyka i runął wśród hałasu blach zderzających się z ziemią, syknęły strzały wypuszczone spod spoconych palców kuszników, Grzegorz Kowalczyk opadł na kolana i zwalił się na twarz. Przez chwilę była cisza Niemcy czekali, aż wstanie z ziemi Arnulf, marynarzom zdawało się, że ich dowódca uchylił się strzałom, ale obaj leżeli obok siebie bez ducha.
- [cenzura] mać - wrzasnął Biały - walimy do nich.
Rozgdakał się karabin Białego, pojedyncze strzały ze stu kroków były bardzo skuteczne, a gdy reszta drużyny ostrożnie z pewną nieśmiałością, dołączała się do tej palby, wśród krzyżackich knechtów nie został się ani jeden.
- Przerwij ogień, cisza mówię doośćć !
Zych jako pierwszy zorientował się, że przeciwnik nie jest już groźny.
- Białczyk i Tetzlaf, Kowalczyka pod pachy i tu przyciągnąć. Wykonać!
Obaj żołnierze zerwali się przebiegli pochyleni kilkanaście metrów jakby ktoś mógł ich jeszcze ustrzelić, przypadli koło Kowalczyka i podnieśli go za ramiona.
- Żyjeee stęknął , słyszałemm ! - darł się posapując Białczyk.

Na murach krzyżackiego zameczku widać było przyczajone postacie, spoglądające z trwogą ku leżącym koło mostku knechtom.
- Dychają jeszcze?
- Możeć i dychają dyć jak tam podejść, kieby uny śmierci ji czekają.
- Trza kupą naskoczyczyć u wieczora i żelazo wrazić w diabelskie trzewia,
- cztery dziesiątki pobili wraz i nas pobiją, a żywcem zjedzą, w trzemie pogańskie bóstwo czcić będą biada nam,
- Patrzta ksiondz idzie z Jezu Krystem.
Po schodach wolno podpierając się swą laską wchodził Ludolf proboszcz lęborski, stary bez mała siedem dziesiątków wiosen mający, prosto z mszy, ku intencji pobicia szatana śpieszący. Wolno podchodził ku blankom i słabo widzącymi oczami dojrzeć próbował, kto też wierne sługi kościoła pobił .
- Żywią? A brat Arnulf ? Żyw ili pobity?
- Pobity ksze jak i one wszystkie,
- Co niektóre ksze dychają jeszcze, może by kupą skoczyć z Jezu Krystem na ustach, szatan się wystraszy i do puszczy zbiegnie.
- Jak się mych modlitw nie wystraszył, a zbrojnych ubił i krew ijch chłepce - wytężył wzrok i słuch, lecz nic oprócz płaczu niewiast, a otroczków posłyszeć nie zdołał - widzieliśta, co szatan człowieka udający, krwie wojom Zakonu upuścił, aby sił nabrać, widzieliśta?
- E nie, jam nie widział bitka była i huk ogromny kiejby gromy z nieba biły.
- Głupiś - warknął poprzez oślinione usta starzec - a Ty coś widział ?
Drugi tarczownik, spojrzał w niedowidzące oczy ,
- Jam widział, pioruny użyli i smród poszedł piekielny taki i wrzask i skowyczenie kiejby psy, a nie ludzie to byli pewnikiem i krwie chłeptali jako diabły.
Uśmiechnął się Ludolf znak krzyża uczynił i modlić się zaczął, a świętek co za nim przybieżał wodę święconą za mury ciskał by diabła odgonić.

- Wracamy, źle z nim.
- A gdzie to Mieciu chcesz iść tyle godzin? I tak nikt z nas nie jest nawet przeszkolony w robieniu " usta-usta ", a co dopiero w takich ranach, boli Cię - ostatnie słowa Biały skierował do jęczącego Kowalczyka, któremu jeden bełt utknął w nodze powyżej kolana, a drugi w boku .
- Boli noga boli, ratujcie panowie, ratujcie - głos mu zamierał i odradzał się na nowo.
Przewiązana rana na nodze przestała krwawić, a i mało co krwawiła druga.
- Tylko tutaj mogą nam pomóc - Mietek wzrokiem wskazał na zamek.
- Żartujesz? Wiesz jakie oni maja warunki sanitarne? - oponował Aksamit
- Ale, lepiej znają się na tego typu ranach niż my, my mu nie pomożemy, a oni może znajdą sposób.
- Teraz po tej rzezi, którą im uczyniliśmy, nic nam nie pomogą, a wręcz przeciwnie.
- Przecież ja nie chcę by mi pomagali po dobroci, zmusimy ich do tego
- A jak jeśli łaska - zapytał krzywiąc usta niby w uśmiechu Biały
- Trzeba zdobyć zamek
- Bez drabin wejdziesz na mury? Czy przefruniesz? A może zapukasz i otworzą?
Zych rozejrzał się po ludziach, przełknął ślinę której zapewne nie miał
- Granatami w bramę. Ja rzucam i Glinka - spojrzał prosząco na Glinkę
- czemu nie, mogę rzucać nigdy tego nie robiłem,
- Nikt nie robił - cicho westchnął Aksamit
Podbiegli do leżących we krwi Niemców, przeskoczyli nad ich ciałami i biegli, co sił w nogach, chowając się co jakiś czas za jakąś chałupą. Serca dudniły za zmęczenia i podniecenia, odezwał się strzał przepłaszający łucznika, czy też kusznika gotującego się do strzału. Zapadła cisza. Tylko w nich łomotało jakby coraz mocniej i mocniej. Mietek mocniej ścisnął granat mając wrażenie, że wyślizguje mu się ze zwilgotniałych rąk, spojrzał na Glinkę przyczajonego za węgłem sąsiedniej kleci. Na jego twarzy była większa niż zwykle bladość, oddychał ciężko przygryzając wąsy, które z lekka wysypały mu się pod nosem.
- Tomek ja pierwszy skaczę - przerwał dla zaczerpnięcia powietrza - rzucam i odskakuję, po wybuchu Ty rzucasz. Dobrze się czujesz?
- Dobrze, Ty rzucasz - odpowiedział z pewną zwłoką ,
Zych wytarł pot z czoła powtórzył sobie w myślach co wie o rzucaniu granatem, spojrzał na mury warowni a kiedy nikogo nie dostrzegł na nich, popędził w stronę kraty zagradzającej wejście na podwórzec zamkowy. Podbiegł , aż do samej przeszkody przez nikogo nie niepokojony kiedy miał do niej kilka metrów rzucił granat pamiętając, aby go nie pomylić z zawleczką, odskoczył w bok, przewrócił się na leżącym na drodze cebrze, odczołgał się jak najszybciej, ramiona bolały, łokcie wyły od wrzynających się w nie kamyczków. Granat eksplodował, wzniecając obłoki kurzu , huk był tak duży, że przestraszył również marynarzy, Biały wraz z pierwszą drużyną zaczął biec w stronę tumanu pyłu skutecznie zasłaniającego efekty wybuchu. Przebiegli obok Glinki nie zwracając na niego uwagi, kurz opadał ukazując naderwane fragmenty kraty, nie było to duże spustoszenie, ale wystarczyło aby wedrzeć się do środka obiektu.

Ciag dalszy nastapi :^)

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 0:03, Pią 22 Gru 2006 

Vonath
Puociąg ;)



Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 216
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Stąd ;)

 
 
 

Nudziło Ci się ? Wink Przeczytam, jak znajde chwile...

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 0:17, Pią 22 Gru 2006 

Neth
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zion

 
 
 

Boże pomyliłem tematy zara to przeniose xD

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 1:13, Sob 23 Gru 2006 

avegra
Dopuszczający



Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 133
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/5
Skąd: Pole do Bojkowa

 
 
 

Nie no, spox... ja wszystko rozumiem ^^ to dla facetów nie dla mnie. Ale podziwiam za wytrwałość w pisaniu. ;P

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 12:16, Sob 23 Gru 2006 

Neth
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zion

 
 
 

avegra napisał:
Nie no, spox... ja wszystko rozumiem ^^ to dla facetów nie dla mnie. Ale podziwiam za wytrwałość w pisaniu. ;P



Grałaś kiedys w Ogame?
Nie? To załuj
Tak? To wiesz czemu takie długie :^)




P.S: Już niedługo next częśc :^)

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 22:16, Sob 23 Gru 2006 

@nib@s
Bardzo Dobry



Dołączył: 22 Gru 2006
Posty: 613
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/5
Skąd: Knurów

 
 
 

Neth, dlaczego piszesz cyt "Napisałam jakiś czas temu..." a nie "Napisałem jakiś czas temu..." według mnie ta druga forma jest poprawna dla Twojej osoby, chyba, że opowiadanie nie jest Twojego autorstwa.

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 0:28, Nie 24 Gru 2006 

Neth
Ojciec Dyrektor



Dołączył: 19 Gru 2006
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Zion

 
 
 

@nib@s napisał:
Neth, dlaczego piszesz cyt "Napisałam jakiś czas temu..." a nie "Napisałem jakiś czas temu..." według mnie ta druga forma jest poprawna dla Twojej osoby, chyba, że opowiadanie nie jest Twojego autorstwa.


Długo by opowiadać... jakby Cie interesowało , to napisz na gg :^)





~Neth

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 13:25, Sob 10 Lut 2007 

Arivoy
Dopuszczający



Dołączył: 02 Lut 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: LO Pader Knurów

 
 
 

Opowiadanie moje i kumpla z gima Wink - niektóre fakty są prawdziwe

A zna Pan paragraf 41, picie w miejscu publicznym? - zapytal mnie dziarski niebieski smerf z kozacka gwiazda szeryfa na klacie.
Odpowiedzialem, ze nie znam sie na paragrafach, po czym pies poprosil o dane, ktore okazaly sie sprzeczne z tymi, ktore widnialy na jego łaptopie.
'No to chyba mamy problem panie wladzo' - z ironia powiedziawszy te slowa, pod nakazem wsiadlem do radiowozu, ktory okazal sie strasznie niewygodny.
'Ch**wo tu w srodku macie' - na te slowa pan policjant troszeczke sie zbulwersowal. Zaczal straszyc mnie paragrafami i on sam wie czym jeszcze. A kiedy dodalem do tego slowa: 'Do dupy praca pieska, mozna wp**** dostac na miescie' miarka sie chyba przebrala. Pan wladza skul mnie jak czlonka gangu pruszkowskiego i zagroziwszy mi sadem grodzkim dojechalismy na miejsce. Miejscem naszej romantycznej podrozy okazal sie posterunek policji, swym wygladem przypominajacy Xwieczny klasztor zenski.
'Panie Władziu mam taka prosbe, moge isc oddac mocz?' Faktycznie sikac mi sie chcialo niemilosiernie. Pies zgodzil sie, pod warunkiem, ze pojdzie ze mna. Pedaly w tej policji czy co. A ja sikac pod taka presja psychiczna nie umiem. Wyprosilem pana policjanta z wc i spokojnie zajalem sie tym, czym mialem sie zajac.
'Wypadalo by do domu zadzwonic Panie Wladzo, w koncu juz po dobranocce a ja nie mam 18 lat' Tutaj spieprzyłem maxymalnie, poniewaz piesek po wzieciu odemnie nr telefonu do domu sam do niego zadzwonil. Zaczal opowiadac jakies niestworzone historie, rodem basni z 1000 i jednej nocy. Ze ja niby utrudniam przesluchanie i grozi mi sad grodzki, i podaje falszywe dane.

'Dmucha pan, czy krew?' z pedalskim usmieszkiem mnie zapytal i kazal swemu koledze isc po alkomat. Odpowiedzialem mu, ze bez rodzicow to on mnie moze o godzine tylko spytac, a i tak mu nie odpowiem, bo nie mam zegarka. Zrezygnowal z tego pomyslu, na jego szczescie. Bym go oskarzyl za bezpodstawne narazenie panstwa polskiego na koszty - bylem trzezwy jak niemowlak.
Zaprowadzili mnie nastepnie do jakiegos pokoju zwierzen. Oni wzieli sie za pisanie protokolow, a ja za smianie sie z zaistnialem sytuacji. Nie wiedzialem, ze policjanci to eseisci. Po wypisaniu stosu papierkow wreszcie sie mna zainteresowali. Uciec juz moglem z 1000 razy, ale po co? Tak jest wiecej zabawy.
'To jak sad grodzki, czy mandacik?' i znowu ten pedalski usmieszek. Wzialem mandacik, nie bede sie z pedalami po sadach ciulal.
'Ty to chyba kibic jestes?' Bardzo spostrzegawczy policjant, po 3h zauwazyl smycz na klucze wystajaca z kieszeni.
'No jakby nie patrzec panie wladzo' - tak mu odpowiedzialem
'A na ustawki jezdzisz?' Tym pytaniem to mnie dobil. Glupich sie nie sieja ponoc...
Dalsza rozmowe, jakby nagrac i wyslac do Smiechu Warte to by bezapelacyjnie 1 miejsce zajela. Opowiadalem pieskowi, ze Górnik ma zgode z Ruchem i kose z Petra. A w sobote jedziemy do Chorzowa wesprzec dopingniem naszych przyjaciol. Istny Maraton Usmiechu z ta gruba Manuella.

Po wypisaniu mi mandatu na laczna kwote 70zł oswiadczono mi, ze jestem wolny.
'Panie, przywlekl mnie pan tutaj jak bandziora jakiegos to do domu mnie prosze odwiesc'
'A gdzie Pan mieszka?'
'Na Redynie'
Nagle wylonil sie drugi aspirant, chyba w szafce siedzial, bo wczesniej go nei widzialem. Rzekl on: 'Odwiez go Roman na ta Redyne'
'Nie mam paliwa, pojade i nie wroce kur**'
'Kur**, 13 posterunek tu macie, a paliwo zeby niewinnego czlowieka ciułać po komisariatach to macie' - moje wkurwienie osiagnelo apogeum. Udalo mi sie dojsc do kompromisu z tymi debilami i odwiezli mnie na ul. Ogana.

Barany w tej policji pracuja oj barany...

Von, tha censor.

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 13:40, Sob 10 Lut 2007 

xyz
Administrator



Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 1045
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

 
 
 

Regulamin:
Cytat:
1. Wulgarnego języka, przekleństw, wyzwisk i obrażania innych userów. Nie wolno również omijać auto-cenzury poprzez wstawianie kropki w srodku wyrazu bądź zamiany np. "u" na "v".

Twoje "opowiadanie"
Cytat:
Ch**wo tu w srodku macie

Cytat:
mozna wp**rdol dostac

Cytat:
Tutaj zj**alem maxymalnie,

Tak jak by złamałeś znowu regulamin, nie?
Mam nadzieję, że jeszcze dzisiaj przywrócą mnie do Moderatorów....

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 14:12, Sob 10 Lut 2007 

Arivoy
Dopuszczający



Dołączył: 02 Lut 2007
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: LO Pader Knurów

 
 
 

Dahsheg
Zmieniając te słowa, opowiadanie straciłoby na wartości i realistyczności owego wydarzenia, które wydarzyło się naprawdę a słowa przytoczone są prawdziwe i chciałem aby było wszystko tak jak wydarzyło się naprawdę.

Offtopic:
Ty nosisz identyfikator?, ubierasz buty zastępcze?, pijesz alkohol na dworze?, w bibliotece rozmawiasz normalnym głosem?, nosisz dokumenty przy sobie zawsze?

Odpowiedz sobie na te pytania to coś Ci powiem nawiązując do regulaminu ok?

 
Zobacz profil autora
 PostWysłany: 16:30, Sob 10 Lut 2007 

xyz
Administrator



Dołączył: 21 Gru 2006
Posty: 1045
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

 
 
 

No, po zmianie Vonath'a znacznie lepiej bez łamania regulaminu, nie?
Z dalszą rozmową przejdźmy na PM.

 
Zobacz profil autora
 Forum Forum Gimnazjalnej Rady Uczniowskiej Strona Główna -> Nasza twórczość
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu
Skocz do:  

 Opcje
 Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1
 
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wyświetl posty z ostatnich:   
 


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Illusion template v.1.0.2 © Jasidog.com
Powered by phpbb, copyright the phpbb group Template by jasidog.com
Regulamin